środa, 10 października 2007

„Wierzę!”. Być może nie istnieje słowo trudniejsze, a jednocześnie łatwiejsze do wypowiedzenia. Jest ono trudne, gdyż wierzyć w kogoś lub w coś oznacza przyjąć, że ten, kto do mnie mówi, jest wiarygodny. To może również znaczyć, że mówi on coś, co jest prawdziwe dla niego, ale jeszcze niekoniecznie dla mnie. W grę wchodzi zaufanie ze strony tego, kto mówi „wierzę” i wiarygodność tego, kto prosi „uwierz mi”. Łatwo jest mówić „wierzę”, gdyż w codziennym języku często tak mówimy, aby wyrazić to, co myślimy, biorąc na siebie całą odpowiedzialność za przyjęty przez nas punkt widzenia. To trochę tak, jakbyśmy powiedzieli: „wydaje mi się, że”, „uważam, że”, „możliwe, że”, „myślę, że”, itd. Zazwyczaj w pierwszym ujęciu (trudniejszym) wypowiedzenie słowa „wierzę” jest równoznaczne z wyrażeniem zaufania, w drugim zaś (łatwiejszym) nazywa się to opinią. Wydaje się, że te dwie perspektywy nie mają ze sobą nic wspólnego. W rzeczywistości jednak ma miejsce jakaś zbieżność, która, ściślej rzecz ujmując, jest relacją międzyosobową i ma pierwszeństwo przed relacją pomiędzy jakimś podmiotem i przedmiotem.

Ta wstępna uwaga pozwala nam dostrzec, że słowo „wierzę” wskazuje na dynamikę relacji. W dialogu uczestniczą co najmniej dwie osoby: jedna coś twierdzi (uwierz mi), a druga to przyjmuje (wierzę ci). Jeśli uznamy to za coś w rodzaju podstawowego schematu każdego aktu wiary, to bez trudności krytycznie ocenimy dość powszechny pogląd, że akt wiary jest czymś całkowicie subiektywnym. Pogląd ten jest podobny do opinii, jaką ktoś posiada na temat, którego inni nie są w stanie zweryfikować i przez to uważają za nieracjonalny. Ma to znaczenie zwłaszcza dla wiary chrześcijańskiej, w której człowiek, wypowiadając słowo „wierzę”, nie myśli w pierwszym rzędzie o akcie całkowicie indywidualnym, pozbawionym racji, tak jakby był on wyrazem jakiegoś magicznego przeznaczenia. Nie odwołuje się też tylko do pewnej doktryny, przypominającej jakąś teorię filozoficzną. Gdy chrześcijanie wypowiadają słowo „wierzę”, to mają na uwadze jednocześnie dwa aspekty wspomniane przez nas na początku, to znaczy: wierzę tobie, który mówisz mi coś, co jest prawdziwe dla ciebie; „to możliwe”, „myślę, że”, „jestem przekonany, że” to, o czym mi mówisz, jest prawdą. W ten sposób zaufanie do drugiej osoby i własna opinia dopełniają się, a jednocześnie wzajemnie się nie wykluczają.

To, co do tej pory powiedzieliśmy, znajduje swoje istotne potwierdzenie w odniesieniu do treści zawartej w zdaniu: Wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Chodzi tutaj o wiarę w pewną osobę i w coś zdumiewającego, co tej osoby dotyczy. To zaś jest możliwe dzięki tym, którzy opowiedzieli nam o tej osobie, oraz dzięki pośrednictwu innych, którzy starają się, aby pamięć o niej była wciąż żywa.

Chrześcijan od ponad dwóch tysięcy lat łączy zażyła więź ze słowem „wierzę”. Jest to więź tak mocna, że uważają je za pierwsze i podstawowe słowo ich wiary, wyrażonej w zwięzły sposób w formułach tzw. Składu Apostolskiego. Zastosowana tam pierwsza osoba trybu oznajmującego przypomina wykorzystywanie go jako streszczenia wiary przy okazji Chrztu św. Katechumen, który już zakończył długi proces przygotowania do tego sakramentu, stawał się wówczas neofitą przez zanurzenie w odradzającej wodzie i osobiście wyznawał, że oto stał się dzieckiem Boga Ojca, zbawionym przez Jezusa Chrystusa i uświęconym przez Ducha Świętego. Starożytne korzenie zawołania „wierzę” noszą więc znamiona wyznania wiary w publicznym akcie osobistego przyjęcia nowego życia, otrzymanego w darze od Boga w łonie wspólnoty wierzących.

Na następnych stronicach tej książki mamy zamiar przedłożyć podstawowe motywy, które pozwalały niezliczonym pokoleniom mężczyzn i kobiet wyrażać w pierwszej osobie liczby pojedynczej (wierzę) i mnogiej (wierzymy) z radością i wzruszeniem swoją przynależność do Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Poza tym, powinniśmy pamiętać, że chrześcijanie zachowują pamięć o tym, w co wierzyli przez wieki, a jednocześnie wciąż niezmordowanie starają się zgłębić treść swojej wiary. Rzeczywiście, kwestia wiary nigdy nie jest rozwiązana raz na zawsze właśnie dlatego, że wiąże się ona z dwoma wymienionymi na początku aspektami. Pierwszym jest zaufanie do prawdy, która ma na imię Jezus Chrystus - postać historyczna, uznawana za Syna Bożego, który żyje po przejściu granicy śmierci. Drugim zaś jest wyrażanie, ciągle na nowo i z wiernością wobec faktów oraz ich znaczenia, swojego osobistego przekonania. Jest ono rezultatem życiowego doświadczenia i przemyśleń.

Myśl chrześcijańska na przestrzeni wieków nadawała formę owej biegunowości wpisanej w słowo „wierzyć', łącząc jego wymiar przedmiotowy, obiektywny (to, w co wierzę, treść wiary) z wymiarem podmiotowym, subiektywnym (akt wiary, moje osobiste przylgnięcie do tego, w co wierzę, przyjęcie owej treści wiary). W ten sposób, w epoce średniowiecza, powstało rozróżnienie pomiędzy fides quae creditur: wiarą podawaną do wyznawania, czyli objawieniem Bożym w Chrystusie, za pośrednictwem Ducha Świętego, strzeżoną i przekazywaną przez Kościół, oraz fides qua creditur: wiarą wyznawaną, czyli wolnym i odpowiedzialnym przylgnięciem do tego objawienia. W ten sposób zaczęła się rozwijać refleksja obejmująca oba wspomniane wymiary. To, że wierzę - i razem ze wspólnotą chrześcijańską mówię „wierzymy” - jest możliwe dzięki temu, iż zostało mi ogłoszone wydarzenie, które dokonało się w konkretnym momencie historii. Owo wydarzenie mnie dotyczy, a ja w sposób wolny je przyjąłem i zaufałem mu. Uważam za prawdziwe to, o czym inni mi powiedzieli, że jest prawdziwe dla nich. Ten dynamizm stoi u źródeł chrześcijańskiej wiary, gdyż pierwotne orędzie (Kerygmat) wspólnoty apostolskiej było głoszeniem prawdy o pewnym wydarzeniu i ukazywaniem jego sensu: Jezus z Nazaretu, pobożny Żyd, który został ukrzyżowany w czasie rządów Poncjusza Piłata, zmartwychwstał, a zatem jest On Synem Bożym, Zbawicielem całej ludzkości. Dlatego mogę powiedzieć, że to, w co wierzę, otrzymałem razem ze wspólnotą wierzących i dzięki tejże wspólnocie, wraz z którą nadal zgłębiam znaczenie tego, co wyznaję, co wspominam i świętuję oraz przekazuję innym.

Na początku rozważań, które poprowadzą nas do pogłębienia treści i znaczenia naszej wiary w Jezusa Chrystusa, warto zatrzymać się nad jednym z podstawowych aspektów wyznania wiary, który tradycja chrześcijańska od samego początku uważała za pierwszoplanowy. Chodzi o „świadectwo”: o tę formę i drogę przekazu prawdy, która pozwala głosicielowi być wiarygodnym i budzić zaufanie, a słuchającemu wierzyć i ufać. Faktycznie, świadek staje wobec rozmówcy, ukazując mu samego siebie: świadczy nie tylko o prawdziwości tego, o czym opowiada, ale również o swojej wiarygodności. Ten, kto słucha świadka, jest poruszony pewnością, z jaką dowodzi on prawdziwości przekazywanej przez siebie treści, zwłaszcza że chodzi tu o coś, co osobiście go dotyczy, w czym osobiście uczestniczy. Ma to o wiele większe znaczenie niż jakaś dysputa dotycząca zwyczajnego problemu, dysputa, w której obaj rozmówcy mają różne poglądy. Tutaj w grę wchodzi doświadczenie jednego człowieka i krytyczna uwaga drugiego, która ewentualnie może się przerodzić w ufne do niego przylgnięcie.

Poczwórna narracja ewangeliczna o życiu Jezusa z Nazaretu idzie właśnie za taką logiką świadectwa. Ci, którzy opowiedzieli o czynach i słowach Jezusa, chcieli złożyć świadectwo i podzielić się swoim doświadczeniem, czyniąc to w sposób mniej lub bardziej uporządkowany. Mówi o tym św. Łukasz, autor dwuczęściowego dzieła: Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich. Na początku swojego pierwszego utworu pisze on: Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono (Łk 1,1-4).

Prolog trzeciej Ewangelii, który stanowi wprowadzenie o charakterze ściśle historycznym, otrzymuje jakby echo w podwójnym zakończeniu czwartej Ewangelii, gdzie w obliczu celu, jaki przyświecał autorowi, kompletność opowiadania nie jest rzeczą najważniejszą: I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego. [ ] Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach, i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. (J 20,30-31; 21,24).

A zatem problem wiary w Jezusa zostaje jasno postawiony przez Jego świadków: na podstawie opowiadania o wybranych czynach i słowach Jezusa, które niekoniecznie musi zawierać wyczerpujące dane biograficzne, można się przekonać o prawdzie odnoszącej się do Jego osoby jako Syna Bożego. To pozwala nam w Niego wierzyć i żyć w Jego imię. Oznacza to, że punktem wyjścia w badaniu, które pozwoli nam wejść w treść wiary w Jezusa Chrystusa, nie może być nic innego, jak tylko świadectwo Jego przyjaciół -uczniów, którzy współdzielili z Nim czas przeżyty przez Niego w ciele i wyznaczyli sobie następujący cel: [To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co pa-trzyliśmy i czego dotykały nasze ręce [ ], oznajmiamy także wam, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo, znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego Synem, Jezusem Chrystusem» (1 J 1,1.3). Z tego orędzia zrodziła się wspólnota, komunia między tymi, którzy w Niego uwierzyli. Ta komunia to Kościół, wydarzenie spowodowane przez Ducha Świętego, komu-nia, w której wolność wiarygodnego daru, ofiarowanego przez świadków, jest przyjmowana w duchu wolności przez tych, którzy im ufają.





A gdzie Ja??gdzie ja jestem komu mam zaufać, czasem człowiek wykazuje inicjatywę by pomóc ,ale na tym sie kończy wiec komu zaufać tu na ziemi, Jest TATUŚ w nim moje ukojenie....Proszę przytul mnie




Brak komentarzy: