wtorek, 6 listopada 2007

Przepraszam za pomyłkę ,którą popełniłam wpisując dwa razy

Krąg radości



Któregoś ranka, a było to nie tak dawno temu,
pewien rolnik stanął przed klasztorną bramą i energicznie zastukał.
Kiedy brat furtian otworzył ciężkie dębowe drzwi,
chłop z uśmiechem pokazał mu kiść dorodnych winogron.
- Bracie furtianie, czy wiesz komu chcę podarować tę kiść winogron,
najpiękniejszą z całej mojej winnicy? - zapytał.
- Na pewno opatowi lub któremuś z ojców zakonnych.
- Nie. Tobie!
- Mnie? Furtian aż się zarumienił z radości. - Naprawdę chcesz mi ją dać?
- Tak, ponieważ zawsze byłeś dla mnie dobry,
uprzejmy i pomagałeś mi, kiedy cię o to prosiłem.
Chciałbym, żeby ta kiść winogron sprawiła ci trochę radości.
Niekłamane szczęście, bijące z oblicza furtiana, sprawiło przyjemność także rolnikowi.

Brat furtian ostrożnie wziął winogrona i podziwiał je przez cały ranek.
Rzeczywiście, była to cudowna, wspaniała kiść.
W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł:
- A może by tak zanieść te winogrona opatowi, aby i jemu dać trochę radości?
Wziął kiść i zaniósł ją opatowi.
Opat był uszczęśliwiony.
Ale przypomniał sobie, że w klasztorze jest stary, chory zakonnik i pomyślał:
- Zaniosę mu te winogrona, może poczuje się trochę lepiej.

Tak kiść winogron znowu odbyła małą wędrówkę.
Jednak nie pozostała długo w celi chorego brata,
który posłał ją bratu kucharzowi pocącemu się cały dzień przy garnkach.
Ten zaś podarował winogrona bratu zakrystianowi (aby i jemu sprawić trochę radości),
który z kolei zaniósł je najmłodszemu bratu w klasztorze,
a ten ofiarował je komuś innemu,
a ten inny jeszcze komuś innemu.
Wreszcie wędrując od zakonnika do zakonnika,
kiść winogron powróciła do furtiana (aby dać mu trochę radości)
Tak zamknął się ten krąg.
Krąg radości.


Nie czekaj, aż rozpocznie kto inny.
To do ciebie dzisiaj należy zainicjowanie kręgu radości.
Często wystarczy mała, malutka iskierka, by wysadzić w powietrze ogromny ciężar.
Wystarczy iskierka dobroci, a świat zacznie się zmieniać.
Miłość to jedyny skarb, który rozmnaża się poprzez dzielenie:
to jedyny dar rosnący tym bardziej, im więcej się z niego czerpie.
To jedyne przedsięwzięcie, w którym tym więcej się zarabia,
im więcej się wydaje; podaruj ją, rzuć daleko od siebie,
rozprosz ją na cztery wiatry, opróżnij z niej kieszenie,
wysyp ją z koszyka, a nazajutrz będziesz miał jej więcej niż dotychczas.

Krąg radości



Któregoś ranka, a było to nie tak dawno temu,
pewien rolnik stanął przed klasztorną bramą i energicznie zastukał.
Kiedy brat furtian otworzył ciężkie dębowe drzwi,
chłop z uśmiechem pokazał mu kiść dorodnych winogron.
- Bracie furtianie, czy wiesz komu chcę podarować tę kiść winogron,
najpiękniejszą z całej mojej winnicy? - zapytał.
- Na pewno opatowi lub któremuś z ojców zakonnych.
- Nie. Tobie!
- Mnie? Furtian aż się zarumienił z radości. - Naprawdę chcesz mi ją dać?
- Tak, ponieważ zawsze byłeś dla mnie dobry,
uprzejmy i pomagałeś mi, kiedy cię o to prosiłem.
Chciałbym, żeby ta kiść winogron sprawiła ci trochę radości.
Niekłamane szczęście, bijące z oblicza furtiana, sprawiło przyjemność także rolnikowi.

Brat furtian ostrożnie wziął winogrona i podziwiał je przez cały ranek.
Rzeczywiście, była to cudowna, wspaniała kiść.
W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł:
- A może by tak zanieść te winogrona opatowi, aby i jemu dać trochę radości?
Wziął kiść i zaniósł ją opatowi.
Opat był uszczęśliwiony.
Ale przypomniał sobie, że w klasztorze jest stary, chory zakonnik i pomyślał:
- Zaniosę mu te winogrona, może poczuje się trochę lepiej.

Tak kiść winogron znowu odbyła małą wędrówkę.
Jednak nie pozostała długo w celi chorego brata,
który posłał ją bratu kucharzowi pocącemu się cały dzień przy garnkach.
Ten zaś podarował winogrona bratu zakrystianowi (aby i jemu sprawić trochę radości),
który z kolei zaniósł je najmłodszemu bratu w klasztorze,
a ten ofiarował je komuś innemu,
a ten inny jeszcze komuś innemu.
Wreszcie wędrując od zakonnika do zakonnika,
kiść winogron powróciła do furtiana (aby dać mu trochę radości)
Tak zamknął się ten krąg.
Krąg radości.


Nie czekaj, aż rozpocznie kto inny.
To do ciebie dzisiaj należy zainicjowanie kręgu radości.
Często wystarczy mała, malutka iskierka, by wysadzić w powietrze ogromny ciężar.
Wystarczy iskierka dobroci, a świat zacznie się zmieniać.
Miłość to jedyny skarb, który rozmnaża się poprzez dzielenie:
to jedyny dar rosnący tym bardziej, im więcej się z niego czerpie.
To jedyne przedsięwzięcie, w którym tym więcej się zarabia,
im więcej się wydaje; podaruj ją, rzuć daleko od siebie,
rozprosz ją na cztery wiatry, opróżnij z niej kieszenie,
wysyp ją z koszyka, a nazajutrz będziesz miał jej więcej niż dotychczas.


...pewnien chłopczyk patrząc w gwiazdy rozpłakał się rzewnie.
...jedna z gwiazd spytała wtedy:
-maluszku,dlaczego płaczesz?
chłopczyk odparł:
-jestes tak daleko...nigdy nie zdołam cię dotknąć...
odrzekła mu gwiazda:
-przyjacielu...gdyby nie było mnie w twoim sercu, nie mógłbyś mnie nawet dostrzec...

-john magnolia-

FILM WIeczór



Trzy kobiety - jedna tajemnica. Anna i jej córki. Ona ma za sobą całe życie. Nikt nie wie przez co przeszła. One gorączkowo poszukują sensu życia. Jednocześnie uciekają przed tym, co je spotyka: miłością, bliskością. Ich historie przeplątają się, by spotkać się w zaskakującym momencie rozwiązania tajemnicy Wieczoru. Wspomnienie, o którym Anna nigdy nikomu nie mówiła powraca, by odmienić to, co będzie...Zobacz sam

eds

Dzień Wszystkich Świętych w Polsce kojarzy się przede wszystkim z odwiedzaniem cmentarzy, modlitwą za zmarłych i zapalaniem zniczy na grobach.
Święto Wszystkich Świętych wprowadził dla całego kościoła papież Grzegorz IV w 834 roku jako symbol pamięci o zmarłych.
Tradycja Wszystkich Świętych początki swoje ma w starym celtyckim święcie "Samhain". Samhain (śmierć ciała) oznaczał dla naszych przodków początek nowego roku. Jeśli wydaje się dziwne, że początek roku zaczynał się w dniu 1 listopada, należy sobie uświadomić, że Celtowie byli rolnikami i dla nich żniwa zaczynały się sianiem ozimin, czyli obdarowaniem zaczątkiem życia gleby śpiących jeszcze pól.
Ponadto wszyscy obchodzą to święto dokładnie lub prawie w tym samym dniu, w którym według sprawozdania Mojżeszowego rozpoczął się potop, tzn. siedemnastego dnia drugiego miesiąca - miesiąca, który w przybliżeniu odpowiada naszemu listopadowi. Tak więc okazuje się, że w rzeczywistości, początek temu świętu dało składanie hołdu ludziom, którzy zginęli w kataklizmie potopu.
Wszystkich Świętych /Kościół Katolicki, Episkopalny i Luterański/ - to cześć dla wszystkich świętych w niebie (tych znanych i tych nieznanych).
W Kościele Katolickim jest to jeden z najważniejszych odbywających się obrzędów w roku. W tym dniu wszyscy katolicy są zobligowani do uczestniczenia w mszy.
Amerykanie z nieuchronnością śmierci oswajają się na wesoło - 31 października swiętują Halloween. Tradycję tę przywieźli na nowy kontynent irlandzcy emigranci. Jej korzenie sięgają czasów celtyckich, kiedy to ludzie przebierali się przed złożeniem ofiary bogowi śmierci, aby złe duchy ich nie rozpoznały. Właśnie dlatego dziś na balach z okazji Halloween szaleją czarownice, upiory, strzygi itp. Ten dzień określa się też jako Hallowmass (wzięte ze staroangielskiego Hallow, co oznacza uświęcać).
Drugi listopada jest to Dzień Zaduszny poświęcony zmarłym, których w tym dniu szczególnie się wspomina.
Zaduszki wywodzą się z pogańskich uroczystości Słowian, które obchodzono cztery razy w ciągu roku. W Kościele katolickim uroczyste obchody tego święta zapoczątkował opat z Cluny - Odilon. To właśnie on wyznaczył dzień po Wszystkich Świętych na wspominanie wszystkich, którzy odeszli.
Dzień Zaduszny jest dniem modlitw za ludzi zmarłych, których dusze oczekują jeszcze w czyśćcu na ostateczne spotkanie z Bogiem. Zaduszki są wspomnieniem zmarłych potrzebujących oczyszczenia, które mogą uzyskać przez modlitwę wiernych i Kościoła. Jest to dzień nabożeństw i modłów w intencji wszystkich zmarłych, a zwłaszcza dusz odbywających jeszcze pokutę. Temu celowi służą m.in. ofiary składane w kościołach i na cmentarzach. Są to tzw. wypominki za naszych najbliższych zmarłych, by cały Kościół modlił się za ich zbawienie. Z ambon lub przy ołtarzu odczytuje się imiona zmarłych wypisanych na kartkach i odmawia zwyczajowe modlitwy za wszystkich zmarłych.
Są to dni, skłaniające ludzi żyjących do duchowego kontaktu z innymi, czy to z żyjącymi czy ze zmarłymi. Nie kwiat, czy wieniec, które są ważne, ale usposobienie duchowe pomagają nam dobrze przeżyć te dni. Czynności zewnętrzne mają jedynie charakter pomocniczy, można być bowiem, w tych dniach, bardzo blisko zmarłej osoby, której doczesne szczątki spoczywają gdzieś daleko, wiele kilometrów od nas oraz wiele lat temu to nastąpiło.
Już od bardzo wielu lat obchodzimy dzień 1 listopada "wszystkich świętych". Gdy nadejdzie czas ciszy i zadumy wszyscy niezależnie od tego w co wierzymy odwiedzamy cmentarze oraz miejsca śmierci drogich nam osób, odwiedzamy groby bliskich nam zmarłych. Zapalamy znicze i modlimy się przy mogiłach. Również w tym dniu chodzimy na miejsca krwawych bitew i na cmentarze wojenne. Nie możemy zapomnieć o tych, dzięki którym żyjemy w kraju wyzwolonym, w kraju wolnym i niezależnym, dlatego każdy z nas powinien się pomodlić za poległych za Ojczyznę, powinien zapalić znicz na Grobie Nieznanego Żołnierza, w miejscach pamięci narodowej.
Jest to jedyny dzień w roku, który skłania nas do wspomnień o zmarłych, do zadumy i refleksji. Zaduma nad losem ludzi zmarłych towarzyszy człowiekowi od czasów prehistorycznych. I od najdawniejszych czasów powstają cmentarze, które dla chrześcijan są miejscami świętymi, otaczanymi czcią ze względu na zmarłych, którzy tam spoczywają oraz wiarę w ich życie pozagrobowe.
Jest to jedyne święto w roku, które skupia wszystkich bliskich przy mogiłach.


wtorek, 23 października 2007

14 Pażdziernkia dzięki wielki Panie Boże ,że ich mamy

Dzień Nauczyciela
Właściwie i poprawnie - Dzień Edukacji Narodowej. Święto wszystkich pracowników oświaty obchodzone w dniu 14 października.

Na mocy artykułu 74 ustawy z dnia 26 stycznia 1982 roku, zwanej Kartą Nauczyciela, rocznica utworzenia Komisji Edukacji Narodowej (14 października) została uznana za oficjalne święto wszystkich pracowników oświaty.

Dokładne brzmienie artykułu:
Art. 74. W dniu rocznicy utworzenia Komisji Edukacji Narodowej, 14 października każdego roku, obchodzony będzie Dzień Edukacji Narodowej. Dzień ten uznaje się za święto wszystkich pracowników oświaty i jest wolny od zajęć lekcyjnych.

Dzień Nauczyciela na świecie
Dzień Nauczyciela obchodzony jest w większości krajów na świecie w różnych dniach (np. w Argentynie 11 września, w Brazylii 15 pażdzernika, w Chinach 10 września) związanych, podobnie jak w Polsce, z lokalnymi wydarzeniami. World Teacher's Day (Światowy Dzień Nauczyciela) pod patronatem UNESCO obchodzony jest od 1994 roku w dniu 5 października.

Komisja Edukacji Narodowej
Pierwsze na świecie ministerstwo oświaty powstałe na mocy uchwały Sejmu z dnia 14 października 1773 roku. Pełna, pierowtna nazwa komisji brzmiała : "Komisja nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mająca". Inicjatorem jej powstania był ksiądz Hugo Kołłątaj. KEN powstała po rozwiązaniu w w 1773 roku zakonu jezuitów, który do tej pory sprawował piecze nad edukacją w Rzeczypospolitej. W pierwszych latach działania komisja opracowała i wprowadziłą trójstopniowy model edukcji. Stopień pierwszy - szkoły parafialne (dla niższych stanów - chłopów i mieszczan), stopień drugi - przeznaczone dla rodzin szlacheckich szkoły powiatowe i stopień trzeci, najwyższy, dla najbardziej uzdolnionych - uniwersytety (w tych czasach istniały dwa : w Krakowie i Wilnie).
Do głównych reform systemu oświaty, obok wprowadzenia trzystopniowego podziału, zaliczyć należy: opracowanie nowych systemów nauczania, wprowadzenie podręczników w języku polskim, wprowadzenie polskiej terminologii naukowej, reformę Akademii Wileńskiej i Krakowskiej, utworzenie seminariów dla nauczycieli, wprowadzenie w szkołach wychowania fizycznego, utworzenie 'Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych' (instytucja opracowująca podręczniki i programy nauczania), dopuszczenie dziewcząt do edukacji na równych prawach z chłopcami.

środa, 10 października 2007

Tego każdy szuka,w swoim serduszku,to światło,które nigdy nie zawodzi...

„Wierzę!”. Być może nie istnieje słowo trudniejsze, a jednocześnie łatwiejsze do wypowiedzenia. Jest ono trudne, gdyż wierzyć w kogoś lub w coś oznacza przyjąć, że ten, kto do mnie mówi, jest wiarygodny. To może również znaczyć, że mówi on coś, co jest prawdziwe dla niego, ale jeszcze niekoniecznie dla mnie. W grę wchodzi zaufanie ze strony tego, kto mówi „wierzę” i wiarygodność tego, kto prosi „uwierz mi”. Łatwo jest mówić „wierzę”, gdyż w codziennym języku często tak mówimy, aby wyrazić to, co myślimy, biorąc na siebie całą odpowiedzialność za przyjęty przez nas punkt widzenia. To trochę tak, jakbyśmy powiedzieli: „wydaje mi się, że”, „uważam, że”, „możliwe, że”, „myślę, że”, itd. Zazwyczaj w pierwszym ujęciu (trudniejszym) wypowiedzenie słowa „wierzę” jest równoznaczne z wyrażeniem zaufania, w drugim zaś (łatwiejszym) nazywa się to opinią. Wydaje się, że te dwie perspektywy nie mają ze sobą nic wspólnego. W rzeczywistości jednak ma miejsce jakaś zbieżność, która, ściślej rzecz ujmując, jest relacją międzyosobową i ma pierwszeństwo przed relacją pomiędzy jakimś podmiotem i przedmiotem.

Ta wstępna uwaga pozwala nam dostrzec, że słowo „wierzę” wskazuje na dynamikę relacji. W dialogu uczestniczą co najmniej dwie osoby: jedna coś twierdzi (uwierz mi), a druga to przyjmuje (wierzę ci). Jeśli uznamy to za coś w rodzaju podstawowego schematu każdego aktu wiary, to bez trudności krytycznie ocenimy dość powszechny pogląd, że akt wiary jest czymś całkowicie subiektywnym. Pogląd ten jest podobny do opinii, jaką ktoś posiada na temat, którego inni nie są w stanie zweryfikować i przez to uważają za nieracjonalny. Ma to znaczenie zwłaszcza dla wiary chrześcijańskiej, w której człowiek, wypowiadając słowo „wierzę”, nie myśli w pierwszym rzędzie o akcie całkowicie indywidualnym, pozbawionym racji, tak jakby był on wyrazem jakiegoś magicznego przeznaczenia. Nie odwołuje się też tylko do pewnej doktryny, przypominającej jakąś teorię filozoficzną. Gdy chrześcijanie wypowiadają słowo „wierzę”, to mają na uwadze jednocześnie dwa aspekty wspomniane przez nas na początku, to znaczy: wierzę tobie, który mówisz mi coś, co jest prawdziwe dla ciebie; „to możliwe”, „myślę, że”, „jestem przekonany, że” to, o czym mi mówisz, jest prawdą. W ten sposób zaufanie do drugiej osoby i własna opinia dopełniają się, a jednocześnie wzajemnie się nie wykluczają.

To, co do tej pory powiedzieliśmy, znajduje swoje istotne potwierdzenie w odniesieniu do treści zawartej w zdaniu: Wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Chodzi tutaj o wiarę w pewną osobę i w coś zdumiewającego, co tej osoby dotyczy. To zaś jest możliwe dzięki tym, którzy opowiedzieli nam o tej osobie, oraz dzięki pośrednictwu innych, którzy starają się, aby pamięć o niej była wciąż żywa.

Chrześcijan od ponad dwóch tysięcy lat łączy zażyła więź ze słowem „wierzę”. Jest to więź tak mocna, że uważają je za pierwsze i podstawowe słowo ich wiary, wyrażonej w zwięzły sposób w formułach tzw. Składu Apostolskiego. Zastosowana tam pierwsza osoba trybu oznajmującego przypomina wykorzystywanie go jako streszczenia wiary przy okazji Chrztu św. Katechumen, który już zakończył długi proces przygotowania do tego sakramentu, stawał się wówczas neofitą przez zanurzenie w odradzającej wodzie i osobiście wyznawał, że oto stał się dzieckiem Boga Ojca, zbawionym przez Jezusa Chrystusa i uświęconym przez Ducha Świętego. Starożytne korzenie zawołania „wierzę” noszą więc znamiona wyznania wiary w publicznym akcie osobistego przyjęcia nowego życia, otrzymanego w darze od Boga w łonie wspólnoty wierzących.

Na następnych stronicach tej książki mamy zamiar przedłożyć podstawowe motywy, które pozwalały niezliczonym pokoleniom mężczyzn i kobiet wyrażać w pierwszej osobie liczby pojedynczej (wierzę) i mnogiej (wierzymy) z radością i wzruszeniem swoją przynależność do Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Poza tym, powinniśmy pamiętać, że chrześcijanie zachowują pamięć o tym, w co wierzyli przez wieki, a jednocześnie wciąż niezmordowanie starają się zgłębić treść swojej wiary. Rzeczywiście, kwestia wiary nigdy nie jest rozwiązana raz na zawsze właśnie dlatego, że wiąże się ona z dwoma wymienionymi na początku aspektami. Pierwszym jest zaufanie do prawdy, która ma na imię Jezus Chrystus - postać historyczna, uznawana za Syna Bożego, który żyje po przejściu granicy śmierci. Drugim zaś jest wyrażanie, ciągle na nowo i z wiernością wobec faktów oraz ich znaczenia, swojego osobistego przekonania. Jest ono rezultatem życiowego doświadczenia i przemyśleń.

Myśl chrześcijańska na przestrzeni wieków nadawała formę owej biegunowości wpisanej w słowo „wierzyć', łącząc jego wymiar przedmiotowy, obiektywny (to, w co wierzę, treść wiary) z wymiarem podmiotowym, subiektywnym (akt wiary, moje osobiste przylgnięcie do tego, w co wierzę, przyjęcie owej treści wiary). W ten sposób, w epoce średniowiecza, powstało rozróżnienie pomiędzy fides quae creditur: wiarą podawaną do wyznawania, czyli objawieniem Bożym w Chrystusie, za pośrednictwem Ducha Świętego, strzeżoną i przekazywaną przez Kościół, oraz fides qua creditur: wiarą wyznawaną, czyli wolnym i odpowiedzialnym przylgnięciem do tego objawienia. W ten sposób zaczęła się rozwijać refleksja obejmująca oba wspomniane wymiary. To, że wierzę - i razem ze wspólnotą chrześcijańską mówię „wierzymy” - jest możliwe dzięki temu, iż zostało mi ogłoszone wydarzenie, które dokonało się w konkretnym momencie historii. Owo wydarzenie mnie dotyczy, a ja w sposób wolny je przyjąłem i zaufałem mu. Uważam za prawdziwe to, o czym inni mi powiedzieli, że jest prawdziwe dla nich. Ten dynamizm stoi u źródeł chrześcijańskiej wiary, gdyż pierwotne orędzie (Kerygmat) wspólnoty apostolskiej było głoszeniem prawdy o pewnym wydarzeniu i ukazywaniem jego sensu: Jezus z Nazaretu, pobożny Żyd, który został ukrzyżowany w czasie rządów Poncjusza Piłata, zmartwychwstał, a zatem jest On Synem Bożym, Zbawicielem całej ludzkości. Dlatego mogę powiedzieć, że to, w co wierzę, otrzymałem razem ze wspólnotą wierzących i dzięki tejże wspólnocie, wraz z którą nadal zgłębiam znaczenie tego, co wyznaję, co wspominam i świętuję oraz przekazuję innym.

Na początku rozważań, które poprowadzą nas do pogłębienia treści i znaczenia naszej wiary w Jezusa Chrystusa, warto zatrzymać się nad jednym z podstawowych aspektów wyznania wiary, który tradycja chrześcijańska od samego początku uważała za pierwszoplanowy. Chodzi o „świadectwo”: o tę formę i drogę przekazu prawdy, która pozwala głosicielowi być wiarygodnym i budzić zaufanie, a słuchającemu wierzyć i ufać. Faktycznie, świadek staje wobec rozmówcy, ukazując mu samego siebie: świadczy nie tylko o prawdziwości tego, o czym opowiada, ale również o swojej wiarygodności. Ten, kto słucha świadka, jest poruszony pewnością, z jaką dowodzi on prawdziwości przekazywanej przez siebie treści, zwłaszcza że chodzi tu o coś, co osobiście go dotyczy, w czym osobiście uczestniczy. Ma to o wiele większe znaczenie niż jakaś dysputa dotycząca zwyczajnego problemu, dysputa, w której obaj rozmówcy mają różne poglądy. Tutaj w grę wchodzi doświadczenie jednego człowieka i krytyczna uwaga drugiego, która ewentualnie może się przerodzić w ufne do niego przylgnięcie.

Poczwórna narracja ewangeliczna o życiu Jezusa z Nazaretu idzie właśnie za taką logiką świadectwa. Ci, którzy opowiedzieli o czynach i słowach Jezusa, chcieli złożyć świadectwo i podzielić się swoim doświadczeniem, czyniąc to w sposób mniej lub bardziej uporządkowany. Mówi o tym św. Łukasz, autor dwuczęściowego dzieła: Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich. Na początku swojego pierwszego utworu pisze on: Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono (Łk 1,1-4).

Prolog trzeciej Ewangelii, który stanowi wprowadzenie o charakterze ściśle historycznym, otrzymuje jakby echo w podwójnym zakończeniu czwartej Ewangelii, gdzie w obliczu celu, jaki przyświecał autorowi, kompletność opowiadania nie jest rzeczą najważniejszą: I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego. [ ] Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach, i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. (J 20,30-31; 21,24).

A zatem problem wiary w Jezusa zostaje jasno postawiony przez Jego świadków: na podstawie opowiadania o wybranych czynach i słowach Jezusa, które niekoniecznie musi zawierać wyczerpujące dane biograficzne, można się przekonać o prawdzie odnoszącej się do Jego osoby jako Syna Bożego. To pozwala nam w Niego wierzyć i żyć w Jego imię. Oznacza to, że punktem wyjścia w badaniu, które pozwoli nam wejść w treść wiary w Jezusa Chrystusa, nie może być nic innego, jak tylko świadectwo Jego przyjaciół -uczniów, którzy współdzielili z Nim czas przeżyty przez Niego w ciele i wyznaczyli sobie następujący cel: [To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co pa-trzyliśmy i czego dotykały nasze ręce [ ], oznajmiamy także wam, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo, znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego Synem, Jezusem Chrystusem» (1 J 1,1.3). Z tego orędzia zrodziła się wspólnota, komunia między tymi, którzy w Niego uwierzyli. Ta komunia to Kościół, wydarzenie spowodowane przez Ducha Świętego, komu-nia, w której wolność wiarygodnego daru, ofiarowanego przez świadków, jest przyjmowana w duchu wolności przez tych, którzy im ufają.





A gdzie Ja??gdzie ja jestem komu mam zaufać, czasem człowiek wykazuje inicjatywę by pomóc ,ale na tym sie kończy wiec komu zaufać tu na ziemi, Jest TATUŚ w nim moje ukojenie....Proszę przytul mnie




Ukryta obietnica

Czekać razem, karmić to, co już się zaczęło, spodziewając się spełnienia — oto znaczenie małżeństwa, przyjaźni, wspólnoty i chrześcijańskiego życia.

„I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański...” (Iz 11,1–2).

Te słowa usłyszane w liturgii wieczorem zostały ze mną przez cały następny dzień. Nasze zbawienie bierze się z czegoś małego, delikatnego i kruchego, z czegoś ledwie zauważalnego. Bóg, który jest Stworzycielem wszechświata, przychodzi do nas w małości, słabości i skrytości.

To nowina pełna nadziei. W pewien sposób nadal oczekuję spektakularnych i głośnych wydarzeń, które mają mnie i innych przekonać o zbawczej mocy Boga. Jednak wciąż na nowo przypomina mi się, że widowiska, demonstracje siły i wielkie imprezy należą do narzędzi tego świata. Odczuwamy pokusę, by pozwalać się przez nie rozpraszać, i w ten sposób ślepniemy na „odrośl z jego korzenia”.

Jeśli nie będę miał oczu otwartych na małe znaki Bożej obecności — uśmiech dziecka, beztroską zabawę młodych, słowa zachęty i gesty miłości przyjaciół — zawsze będę narażony na pokusę rozpaczy.

Dzieciątko z Betlejem, nieznany młody mężczyzna z Nazaretu, przepędzony kaznodzieja, nagi człowiek na krzyżu — prosi o moją uwagę. Dzieło naszego zbawienia dokonuje się w świecie, który nie przestaje krzyczeć, wrzeszczeć i przytłaczać nas żądaniami i obietnicami. Jednak prawdziwa obietnica jest ukryta w odrośli wyrastającej z korzenia, w odrośli, którą ledwo widać.

Przypominam sobie pewien film o ludzkiej biedzie i upodleniu spowodowanym przez bombę w Hiroszimie. Spośród wszystkich scen grozy i rozpaczy wyłania się obraz człowieka, który w milczeniu kaligrafuje jakieś słowo. Cała uwaga skupiona na pisaniu słowa. Ten obraz sprawił, że upiorny film zaczął nagle budzić nadzieję. Czyż nie tak właśnie postępuje Bóg, kreśląc boskie słowo nadziei w naszym mrocznym świecie?

Czekać

Oczekiwanie, jak możemy zaobserwować na pierwszych stronach Ewangelii, jest czekaniem z nadzieją. „Zachariaszu! Żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna” (Łk 1,13). Ludzie potrafią czekać dzięki otrzymanej obietnicy. Otrzymali coś, co w nich zaczyna działać, na podobieństwo kiełkującego ziarna. To bardzo ważne. Możemy prawdziwie czekać tylko wtedy, jeśli to, na co czekamy, już się w nas zaczęło. Zatem oczekiwanie nigdy nie jest ruchem od niczego do czegoś. Jest zawsze ruchem od czegoś do czegoś więcej. Zachariasz, Maryja, Elżbieta żyli obietnicą, która ich karmiła, żywiła i pozwalała trwać tam, gdzie byli. W ten sposób obietnica ta mogła wzrastać w nich i dla nich.

Po drugie, czekanie jest czymś aktywnym. Większość z nas uważa je za coś bardzo biernego, beznadziejny stan zdeterminowany przez wydarzenia całkowicie wymykające się spod naszej kontroli. Autobus się spóźnia? Nie możesz nic na to poradzić. Pozostaje ci siedzieć i czekać. Nietrudno zrozumieć irytację ludzi, kiedy słyszą: „Po prostu czekaj”. Wydaje się, że podobne słowa zmuszają nas do bierności.

Jednak niczego z tej bierności nie ma w Piśmie. Ci, którzy czekają, czynią to bardzo aktywnie. Wiedzą, że to, na co czekają, wyrasta z gleby, na której stoją. Na tym polega tajemnica. Tajemnicą oczekiwania jest wiara, że ziarno zostało posiane, że coś już się zaczęło. Aktywne czekanie oznacza pełną obecność w chwili i przekonanie, że coś już się dzieje tam, gdzie jesteś, i że chcesz być w tym obecny. Osoba czekająca to ktoś, kto jest obecny w danej chwili, kto wierzy, że ta chwila jest właśnie tą chwilą.

Cierpliwie

Osoba czekająca jest cierpliwa. Cierpliwość oznacza chęć pozostawania tam, gdzie się jest, i przeżywania sytuacji w pełni, z wiarą, że ujawni ona coś ukrytego. Ludzie niecierpliwi zawsze spodziewają się, że prawdziwe rzeczy wydarzą się gdzieś indziej, i dlatego chcą tam iść. Jednak taka chwila jest pusta. Ludzie cierpliwi mają odwagę zostać tam, gdzie są. Żyć cierpliwie to żyć aktywnie chwilą obecną i w niej czekać. Czekanie zatem nie jest bierne. Zachariasz, Elżbieta, Maryja byli obecni w chwili. Dlatego mogli usłyszeć anioła. Byli czujni, uważni na głos, który do nich przemówił: „Nie bójcie się. Coś się wam zdarzy. Zwróćcie na to uwagę”.

W nadziei

Jest jeszcze coś więcej. Czekanie oznacza otwarcie się. Nie jest to dla nas łatwe, ponieważ mamy skłonność czekać zawsze na coś bardzo konkretnego, coś, co chcielibyśmy posiąść. Większość naszego czekania wypełniają życzenia: „Chciałbym, aby pogoda była lepsza”, „Chciałbym, by przestało mnie boleć”. Mamy mnóstwo życzeń i nasze czekanie często jest w nie uwikłane. Z tego powodu przeważnie nie jest ono otwarte. Jest próbą zapanowania nad przyszłością. Chcemy, aby zmierzała ona w bardzo konkretnym kierunku, a jeśli dzieje się inaczej, rozczarowujemy się, a nawet osuwamy w rozpacz. Dlatego tak ciężkie dla nas jest czekanie. Chcemy robić rzeczy, które wywołają upragnione przez nas wydarzenia. Naszym życzeniom zawsze towarzyszy więc lęk.

Zachariasz, Elżbieta i Maryja nie byli przepełnieni życzeniami. Przepełniała ich nadzieja. Nadzieja to coś zupełnie innego — to zaufanie, że coś się spełni, ale spełni zgodnie z obietnicą, a nie z naszym życzeniem. Dlatego też nadzieja zawsze jest otwarta. Przekonałem się sam, jak ważne jest pozbyć się życzeń i zacząć żyć nadzieją. Dopiero, gdy pozbędę się życzeń, będzie mogło zdarzyć się u mnie coś naprawdę nowego, coś, co przekroczy moje oczekiwania.

Z otwartością

Zastanówmy się, co Maryja dokładnie wyraża, wypowiadając słowa: „Oto ja, służebnica Pańska. Niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Mówi: „Nie wiem, co to wszystko oznacza, ale wierzę, że zdarzy się dla mnie coś dobrego”. Wierzyła tak głęboko, że jej oczekiwanie było otwarte na wszelkie możliwości. I nie chciała nad nimi zapanować. Wierzyła, że jeśli uważnie wysłucha posłania, zdoła z ufnością przyjąć to, co się zdarzy.

Czekanie z otwartością to niesłychanie radykalna postawa życiowa. Podobnie jak ufność, że zdarzy się coś, co przekroczy zdecydowanie nasze wyobrażenia. Podobnie jak rezygnacja z chęci zapanowania nad przyszłością i zgoda na Boże decydowanie o naszym życiu — ufność, że Bóg ukształtuje je zgodnie ze swoją miłością, a nie naszym lękiem. W życiu duchowym czekamy aktywnie i jesteśmy obecni w chwili. Ufamy, że zdarzą się nam nowe rzeczy, które zdecydowanie przekroczą nasze wyobrażenia, fantazje czy przepowiednie. Taka postawa w świecie starającym się sprawować nad wszystkim kontrolę stanowi wyraźny znak sprzeciwu.

Razem z bliźnim

Jak czekamy? Jednym z piękniejszych fragmentów Pisma jest Ewangelia Łukasza 1,39–56, która sugeruje, że powinniśmy czekać razem, jak Maryja i Elżbieta. Co się stało, gdy Maryja przyjęła słowa obietnicy? Poszła do Elżbiety. Coś się z nimi działo? Jak mogły sobie poradzić z tą niepojętą sytuacją, w której się znalazły?

Spotkanie tych dwóch kobiet jest dla mnie niesamowicie wzruszające. Elżbieta i Maryja spotykają się i pomagają sobie nawzajem w czekaniu. Wizyta Maryi uświadamia Elżbiecie to, na co ona czeka. Poruszyło się w niej dzieciątko z radości. Maryja potwierdziła czekanie Elżbiety. Elżbieta natomiast mówi do Maryi: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1,45). A Maryja odpowiada: „Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Wybucha radością. Te dwie kobiety tworzą dla siebie przestrzeń, w której mogą czekać. Każda jest dla drugiej potwierdzeniem, że dzieje się coś, na co warto czekać.

Myślę, że stanowią one model chrześcijańskiej wspólnoty. Jest to wspólnota wsparcia, celebrowania i afirmacji, w której możemy unieść to, co już się w nas zaczęło. Wizyta Maryi u Elżbiety jest jednym z piękniejszych biblijnych opisów tego, co znaczy tworzyć wspólnotę, być razem, gromadzić się wokół obietnicy, potwierdzać, że coś się naprawdę dzieje.

Na tym polega modlitwa. Jest ona wspólnym zebraniem się wokół obietnicy. Na tym polega świętowanie. Jest unoszeniem tego, co już jest. Na tym polega Eucharystia. Jest ona dziękowaniem za ziarno, które zostało posiane. Stwierdzeniem: „Czekamy na Pana, który już przyszedł”.

Całe znaczenie wspólnoty chrześcijańskiej leży w stwarzaniu przestrzeni, w której czekamy na to, co już widzieliśmy. Wspólnota chrześcijańska jest miejscem, w którym podtrzymujemy wśród nas ogień, traktując go poważnie, by mógł rosnąć i stawać się w nas coraz silniejszy. Dzięki temu możemy żyć z odwagą, ufając, że jest w nas duchowa moc, która pozwala nam żyć w tym świecie bez narażania się na pokusę rozpaczy, zagubienia i ciemności... Czekać razem, karmić to, co już się zaczęło, spodziewając się spełnienia — oto znaczenie małżeństwa, przyjaźni, wspólnoty i chrześcijańskiego życia.

Czekać na Słowo

Nasze czekanie musi charakteryzować czujność na Słowo. To trwanie w świadomości, że ktoś chce się do nas zwrócić. Pytanie tylko, czy my jesteśmy w domu. Czy jesteśmy u siebie, gotowi odpowiedzieć na dzwonek u drzwi? Musimy czekać razem, nawzajem zatrzymywać się duchowo w domu, aby kiedy przyjdzie Słowo, mogło w nas stać się ciałem. Dlatego właśnie księga Boga zawsze znajduje się wśród tych, którzy się gromadzą. Czytamy Słowo, by Słowo mogło stać się ciałem i mieć w nas zupełnie nowe życie.



od de mnie dla MAdzi

poniedziałek, 8 października 2007

Cierpienie i istnienie zła w świecie
Często słyszy się narzekania ludzi „Gdyby Bóg istniał, nie dopuściłby do tego”… lub: „Jeśli Bóg jest miłosierny, to dlaczego na to pozwolił?”. Wynika to po części z nieco starotestamentowego postrzegania miłości Bożej, w myśl której sprawiedliwym wiodło się dobrze, a grzesznikom źle. Człowiek ma też często tendencję do szukania winnego własnych niepowodzeń i do zrzucania ich na drugiego człowieka - lub w tym wypadku na Boga.
Nasze rozważania zacznijmy od zastanowienia się, skąd na świecie wzięło się zło. Bóg stworzył przecież świat idealny, bez żadnego zła i cierpienia. To człowiek, sprzeciwiając się Mu, naraził się na konsekwencje tego. W momencie grzechu pierworodnego została zachwiana równowaga tego świata i człowiek odłączył się od Boga.
Można postawić pytanie: Dlaczego Bóg – jeśli jest dobry – dopuścił węża do ogrodu i pozwolił mu działać? Wynika to jednak z jednego z Jego darów, jakim jest wolna wola. Czyż mogłaby być mowa o wolnej woli, gdyby nie było możliwości wyboru zła? Bóg przebaczył nieposłuszeństwo, jednak konsekwencja grzechu pozostała.
Spotkałem się także z takim wyjaśnieniem: Jest to podobne do sytuacji, w której dziecko w wyniku nieposłuszeństwa rodzicom doznaje kalectwa. Rodzice wybaczą, jednak kalectwo pozostanie.
Świat rządzi się prawami natury i fizyki, które stworzył Bóg. I tym prawom podlegają zarówno ludzie dobrzy, jak i źli.
„On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45).
Czasem jednak cierpienie może być jedną z dróg, jakimi Bóg przemawia do człowieka.
Powiedz grzesznikom, że zawsze czekam na nich, wsłuchuję [się] w tętno ich serca, kiedy uderzy dla mnie. Napisz, że przemawiam do nich przez wyrzuty sumienia, przez niepowodzenia i cierpienia, przez burze i pioruny, przemawiam przez głos Kościoła, a jeżeli udaremnią wszystkie łaski moje, poczynam się gniewać na nich, zostawiając ich samym sobie, i daję im, czego pragną” (Dziennik św. Faustyny Kowalskiej).
Wiele zła na świecie nie jest przypadkowe, ale wynikiem działania człowieka. Nikt nie każe przecież ludziom zabijać się i krzywdzić. Należy pamiętać, że człowiek ma wolną wolę i Bóg pozwala mu na dokonanie wyboru (nawet gdy jest to wybór zła).
Także Jezus nie uniknął cierpienia w swoim życiu.
Jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż na każdy dzień… – mówi jedna z pieśni.
Każdy człowiek ma swój krzyż, każdy ma jakieś trudy i cierpienia w swoim życiu. I cała sztuka w tym, żeby się nie poddawać i nie załamywać niepowodzeniami, choć często nie jest to łatwe.
Niektórzy stawiają sobie więc pytanie: Jeżeli tak wiele zależy od nas, to po co się modlić, po co prosić Boga o łaski?
Jednak w Piśmie Świętym odnajdujemy wiele sytuacji, w których Jezus zachęca do modlitwy. Nawet sam przed męką modli się słowami:
„I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: «Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty»” (Mt 13,39).
Bóg zawsze wysłuchuje modlitw, które do Niego kierujemy, jednak nie zawsze je spełnia, tak jak my byśmy sobie tego życzyli. Człowiek, myśląc o czymś, patrzy w perspektywie stosunkowo niedługiego czasu. Bóg widzi to z perspektywy całej wieczności, więc lepiej wie, co jest dobre dla człowieka. Czasem więc nie dostajemy tego, o co prosimy, ale coś zupełnie innego.
Niektórzy pytają także, jak pogodzić miłosierdzie Boże z istnieniem wiecznej kary, jaką jest piekło. Bóg nie chce nikogo potępiać, ale też nie uszczęśliwia człowieka na siłę.
„Jeśli chcesz, pójdź za mną!” – JEŚLI CHCESZ…
Tak więc piekło jest nie tyle karą, co konsekwencją odrzucenia Boga. Jeśli człowiek za życia świadomie odrzucił Boga, to Bóg na siłę nie będzie go zbawiał. Warto także nadmienić, że piekło nie jest miejscem, lecz stanem całkowitego odłączenia od Boga.
„Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych” (Łk 13,28).
Jest to stan, w którym człowiekowi otwierają się oczy na to, co utracił, ale nie może już tego zmienić.
Tak o tym pisze C.S. Lewis:
„Piekło jest stanem umysłu. Nie mógłbyś powiedzieć nic bardziej zgodnego z prawdą. Każdy stan umysłu pozostawiony sam sobie, każde zamknięcie się stworzenia w lochach własnego umysłu zamienia się w końcu w Piekło”[1].
Cóż więc pozostaje? Czy jest sens załamywania się nad złem tego świata? Uważam, że nie. Jak mówiła Matka Teresa z Kalkuty: lepiej jest pomyśleć, co zrobić, żeby ten skrawek świata, na który mamy wpływ, stał się lepszy. Nawet jeśli to niewielki skrawek, zawsze to coś jest. Przecież morze składa się z kropel.

Od jutra...

Od jutra będę smutny, od jutra.

Dzisiaj jednak będę szczęśliwy:
Do czego służy smutek, do czego?
Dlatego, że wieje nieprzychylny wiatr?
Dlaczego mam się dzisiaj martwić o jutro?
Może jutro będzie wszystko jasne
Może jutro zabłyśnie już słońce.
I nie będzie żadnego powodu do smutku.
Od jutra będę smutny, od jutra.
Ale dzisiaj, dzisiaj będę szczęśliwy
i powiem do każdego smutnego dnia:
Do jutra będę smutny.

Dzisiaj nie.
Wiersz napisany przez pewnego
żydowskiego chłopca w gettcie - 1941 r.








Bądź jak dziecko - pełne prostoty i radości, bez zahamowań।
Nie bądź naczyniem, z którego przelewają się problemy;
ty także przecież potrafisz się śmiać.
Otwórz się jak kwiat na słońce, spróbuj każdego dnia na nowo polubić ludzi, którzy żyją wokół ciebie.
Spróbuj pocieszyć tych, którzy płaczą i są zrozpaczeni, także wtedy, gdy swój ból ukrywają pod maska zadowolenia.
Użycz trochę miłości tym, którzy są za mało kochani;
żyj dla innych, a wtedy dopiero poczujesz co znaczy być szczęśliwym.


Pomyśl jakie to wspaniałe!
Szczęście drugiego człowieka leży w twoich rękach!

Żyj pełnią życia; inaczej popełniasz błąd.
Nie jest szczególnie ważne, czym się zajmujesz, jeśli tylko masz życie w swoich rękach.
Bo jeżeli nie miałeś życia, to co miałeś?
Co się raz straci, już jest stracone,
nie zapominaj o tym!!!
Właściwa chwila to jest każda chwila, którą człowiek będzie miał szczęście przeżyć...
a więc żyj!



Dawać serce innym

Dlaczego ludzie pomagają? Czym kierują się wstępując do jakiś organizacji, zajmującej się działalnością na rzecz innych? Pytając się wielu przypadkowym osobom na korytarzu szkolnym, usłyszałam bardzo dużo różnych odpowiedzi:
- ludzie chcą po prostu zmienić świat na lepsze.
- chcą sprawić innym przyjemność.
- chcą czerpać z tego radość.
Jednak to była część osób. Inne twierdziły, że:
-ludzie pomagają, aby zatuszować wyrzuty sumienia. Zaczynają robić coś dobrego, aby zapomnieć o tym, co byłe złe w przeszłości.
- czują się winni, ponieważ mają więcej od wielu ludzi .
- zaczynają się udzielać w różnych organizacjach, ponieważ tak zostali wychowani, wpojono im, że tak trzeba.
- robią to dla siebie, aby poczuć się lepiej.
- chcą mieć czyste sumienie
- z myślą o znalezieniu w przyszłości pracy zaczynają pracować jako wolontariusze.
Obojętnie jednak, jakie pobudki nimi kierują najważniejsze chyba jest, aby robili to dobrze. Jeżeli innym sprawiają radość, dają szczęście, to jest to coś wspaniałego i niewątpliwie potrzebnego.
W naszej szkole jest wiele osób, które pomagają bądź pomagały jako wolontariusze, są w różnych grupach, które zajmują się niepełnosprawnymi.

Jedną z tych osób jest Dominika, która jest w grupie wózkowej. Do grupy weszłam mając 12 lat – wspomina – zachęciła mnie do tego koleżanka mojej mamy. Nie wiedziała jeszcze za bardzo, co ją czeka. Jednak szybko się przekonała na własnej skórze. Na pierwszym obozie miałam tzw. chwilę przetrwania. Dostałam pod opiekę Beatę i wtedy zaczęła się nasza znajomość, która do teraz przerodziła się w przyjaźń. Jak Dominika sama powiedziała stara się pomagać w tej grupie fizycznie i psychicznie, rozmawia z ludźmi, robi masaże i oczywiście ma swoją podopieczną, którą właśnie jest Beata. Jest ona dla mnie wspaniałym darem. Bycie w tej grupie daje mi satysfakcję z tego, że mogę być pomocna oraz poczucie bycia potrzebnym. Jednocześnie bardzo wiele od tych ludzi dostaje, bo wiedzą oni dużo więcej o życiu niż my.

Daria mówi, że u niej wszystko zaczęło się bardzo spontanicznie. Po prostu widziała kogoś, komu można było pomóc i robiła to. Z czasem zaczęły pojawiać się nowe możliwości i nie chciałam pomagać tylko tak doraźnie. Obecnie jest w IV klasie, nie ma już tak dużo wolnego czasu jak kiedyś, jednak nadal pomaga w lekcjach, odwiedza osoby na wózkach. Twierdzi, ze na początku daje to przełamanie pewnych barier. Z czasem człowiek zaprzyjaźnia się z tymi ludźmi i tak samo jak oni potrzebują ciebie, tak ty potrzebujesz ich – uważa Daria. Dobrze jest, jak wiemy, gdy jesteśmy potrzebni, gdy ktoś na nas czeka.

Gosia z kolei pracuje z dziećmi. Pomaga im w lekcjach, bawi się z nimi. Najpiękniejszą zapłatą jest dla mnie uśmiech tego dziecka – twierdzi - Cudownie jest być pomocnym drugiej osobie. Nie wyobrażam sobie już życia bez tych wszystkich ludzi, których poznałam dzięki temu, że postanowiłam pracować z dziećmi.

Wolontariat - dobrowolna, bezpłatna, świadoma działalność na rzecz innych, wykraczająca poza związki rodzinno - koleżeńsko - przyjacielskie.
Kto może zostać wolontariuszem? Potencjalnym jest każdy, kto chce na tej zasadzie działać i jest świadomy oczekiwań stawianych wobec jego osoby przez odbiorców jego aktywności społecznej. Najważniejsze jest odpowiednie dostosowanie wiedzy, umiejętności oraz możliwości fizycznych i społecznych wolontariusza do potrzeb organizacji.

niedziela, 7 października 2007

"Boga możemy szukać rozumem...
...lecz znaleźć możemy tylko sercem..."


Moje dziecko!

Czy nie myślisz czasem, że jeśli będziesz się

dobrze zachowywał, będę cię bardziej kochał?

Albo, że twoje złe zachowanie sprawi,

iż będę cię kochał mniej? Przeceniasz swoje

możliwości. Ja cię kocham na sto procent!

Bez przerwy. Nie zmieni tego twoje dobre

zachowanie. I niezależnie od tego, jak bardzo

narozrabiasz, nigdy nie przestanę cię kochać.

Nigdy! Posłałem mojego Syna, Jezusa, by poniósł

okropna śmierć po to, abyś mógł być ze Mną.

Wybrałem ciebie i nabyłem za wielką cenę

- cenę życia mojego własnego Syna.

Nie ma takiego błędu popełnionego przez ciebie,

po którym powiedziałbym: "Mam dość!

Już cię nie kocham!". Możesz Mnie opuścić,

ale Ja będę zawsze przy tobie.

Kocham cię gorącą miłością,

która nie zna końca.

Twój Wierny Ojciec,

Bóg

Przy mnie możesz być sobą

"Na bliźnich polegać - to siebie zgubić,

czasem przyjaciel przylgnie nad brata."

Prz 18,24
By nie urazić....
"Nie jestem godzien milości Boga, nie będę żerowała na Jego dobroci. On mi tyle daje - ja nie mogę brać, bo jestem grzesznicą, bo nie zasłużyłam, nie potrafię się odwdzięczyć. Boga też boli, ja nie chcę Go ranić więc się od Niego odsuwam...."
A nie pomyślałeś/ pomyślałaś o tym, że Boga bardziej boli to odsunięcie niż grzech? Jezus bardziej cierpli kiedy wątpimy w Jego miłosierdzie, niż kiedy grzeszymy (wg objawień św। faustyny). Od początków ludzkości, człowiek jest istotą wolną, przez co grzeszną. Już pierwsi ludzie zgrzeszyli i ich grzech powtarzał się i powtarza do dziś. Kiedy Jezus przyszedł na świat ludzkość była tak samo pogrążona w grzechu jak i teraz. A mimo to, że wiedział, że oni będą Go ranili, że to się nie zmieni umarł za nas. Dał nam się cały! Nie możesz mówić, że nie chcesz ranić Boga i odsuwać się od Niego - wtedy sprawiasz Mu największe cierpienie! On Cie szuka nieustannie, puka do Ciebie a Ty? A Ty mówisz, ja Cię nie wpuszczę, bo Cię zranię, nie zasłużyłem na Twoją miłość. Ale Bóg nie daje nam swojej miłości w zamian za coś. On ją daje bezinteresownie i pragnie jedynie naszej Miłości. Po to ustanowil Sakrament pojednania i pokuty, żebyśmy mogli do Niego wracać i choć na pewno upadniemy tysiąckrotnie, On będzie czekał, będzie podawał dłoń, bo On kocha! Mówisz, że jesteś słaby, ale gdzie znajdziesz siły jeśli nie u Chrystusa? Mówisz, zę już tyle złego zrobiłeś w zyciu - a wiesz, jakimi grzesznikami byli święci? Świętość to nie idealność, ale dążenie do niej. Matka Karłowska mówiła, że święci mieli różne początki ale taki sam koniec. I Ty możesz być świętym, to powinno być Twoim marzeniem, bo to jest marzenie Boga o Tobie! Ciężko to sobie wszystko wyobrazić? Ile jesteś w stanie wybaczyć osobie, którą kochasz? - napewno wiele! Wolałbyś wybaczyć? Czy wolałbyś, zeby ta osoba powiedziała, że nie jest godna Twojej miłości i Cię opuściła? Co będzie dla Ciebie bardziej blesne
Świętość
"Ja Święty nie jestem!" - a masz zamiar? Czy to nie powinno być Twoje marzenie - najważniejszy cel w życiu?
Świętość jest dla każdego z nas: dla młodych i starych, mądrych i... i tych mniej ;) Bo "Z Miłości przeznaczy ł nas dla Siebie" przeznaczył do świętości. Cce byśmy stawali się Jemu podobni a przeciez On jest święty!
"Świętość - marzenie Boga o człowieku" "Najpiękniejsza normalność z Bożym znakiem jakości"! Ja pragnę być święta! Ale wiem, że do tego dłuuuga droga. Czy wystarczy sił?
Przebaczenie - boskie lekarstwo
Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i zapytał: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18,21-22). Spójrzmy na to zdanie matematycznie. Przyjmując, że śpimy około 6-8 godzin na dobę, to pozostaje nam jeszcze 16-18 godzin. Gdy podzielimy pozostały czas na 77 – zobaczymy, że co 12-14 minut winniśmy komuś przebaczyć. Wydaje ci się to śmieszne i absurdalne? Ale czy aby na pewno jest to pozbawione sensu?
Jezus przywiązywał wielką wagę do przebaczenia. Często mówił o tym swoim uczniom. Sam modlił się z krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34a). Skąd tak wielkie znaczenie przebaczenia? W Piśmie Świętym czytamy: Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14-15). A kto z nas jest bez winy? Co więcej, kto chciałby narazić się na gniew Boga?
Przebaczenie jest nieodzownym elementem miłości. Pełnią miłości jest Bóg i w Nim też możemy doświadczyć pełni przebaczenia. Nie można kochać naprawdę, zachowując urazy. Nie można też w pełni służyć Bogu i bliźniemu, nosząc w sercu znamię krzywdy. Brak przebaczenia czyni nas niewolnikami siebie bądź innych ludzi. Nie przebaczając, jesteśmy uwiązani do naszej przeszłości jak pies do budy – poruszamy się na tyle, na ile pozwala nam nasz „łańcuch”. W czym to się przejawia? Zdradzona kobieta pozostaje nieufna wobec męża. Ktoś, kto powierzył swój największy sekret przyjacielowi, a ten się wygadał, nie będzie chciał ponownie otworzyć swego serca przed nikim. Oszukane dziecko wyrośnie na człowieka podejrzliwego.
Na szczęście w tych wszystkich sytuacjach Jezus pragnie przynieść nam wolność, a jest nią przebaczenie. Kardynał Stefan Wyszyński powiedział: „Przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej”. To właśnie przebaczenie zrywa nasze łańcuchy. Czasem nawet te, co do których nie zdawaliśmy sobie sprawy, iż w ogóle istnieją.
ZAKOPANA PRAWDA
Dlaczego jestem taki nieśmiały? Dlaczego tak często krzyczę na innych? Skąd u mnie lęk przed ludźmi reprezentującymi władzę? Czemu panicznie boję się ciemności? Nie znajdziemy odpowiedzi na te pytania, dopóki nie zgodzimy się na odsłonięcie pogrzebanej w nas prawdy. Wszyscy jesteśmy grzesznikami i bywamy ranieni grzechami innych. Czasami zranienia są tak dotkliwe i głębokie, że nie chcąc o nich pamiętać – spychamy je do podświadomości. Nie chcemy wspominać cierpień, chcemy być wolni. Ale nie taką namiastkę wolności przewidział dla nas Chrystus, skoro powiedział: poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,32). Okazuje się, że tylko prawda – choćby i najboleśniejsza – może nam przynieść wyzwolenie. Tyle że my ukryliśmy ją tak głęboko, że sami już nie pamiętamy, co zakopaliśmy w swoim sercu. A są tam różne rzeczy: może przeżyty strach, gdy byłeś jeszcze w łonie swej matki, ból odrzucenia, kiedy pojawiłeś się na świecie, słyszane w dzieciństwie przekleństwa ojca, niezrozumiały a zawstydzający zły dotyk dorosłych, lekceważenie twojego problemu przez najbliższą ci osobę, brak miłości chłopaka lub dziewczyny, nieżyczliwość nauczyciela, opryskliwość szefa. Z niektórych cierpień nie zdajemy sobie sprawy, o innych dawno już zapomnieliśmy, na wielu położyliśmy kamień nieprzebaczenia. Wszystkie razem zepchnięte do podświadomości co rusz wydzielają ferment zepsucia i są kolejnymi ogniwami w naszym łańcuchu niewoli.
CMENTARZ WIN
Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy (J 16,13a). Sami nie zdołamy stanąć w prawdzie wobec naszego życia. To może się dokonać tylko mocą Bożą. Zaprośmy więc Ducha Świętego, aby pokazał nam korzeń naszych problemów i chorób. A On naprawdę to zrobi, jeśli... jesteśmy skłonni Go słuchać.
Wspomnienie wielu zranień będzie dla nas całkowitym zaskoczeniem. Bo jak dziecko będące w łonie matki mogło zapamiętać próbę aborcji lub niemowlę swój ból odrzucenia przez ojca? To kiedyś się jednak wydarzyło i zraniło nas. Nie pamiętamy tych wydarzeń, ale jakiś niewytłumaczalny ból co rusz daje znać o sobie, choć nie wiemy skąd pochodzi. Ale gdy Jezus wraz z nami wchodzi w naszą tajemnicę i mocą modlitwy przebaczenia czyni nas wolnymi - rana goi się.
Henry Ward Beecher, protestancki duchowny powiedział kiedyś: „Każdy człowiek powinien posiadać sporych rozmiarów «cmentarz», na którym będzie «grzebać» winy swoich przyjaciół”. Czy twój „cmentarz” jest już dostatecznie duży?
A co z tymi winami, które opasane słowem „PRZEBACZONE”, niczym policyjną taśmą „NIE WCHODZIĆ”, wciąż przechowujemy w swoim sercu? Przecież dawno nie powinno ich tam być! W Ewangelii o niegodziwym słudze Jezus mówi nam o przebaczeniu sercem: Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,35).
Pewnie nie raz zadawałeś sobie pytanie: co to znaczy przebaczyć sercem. Odpowiedź jest prosta – przebaczyć tak, jak czyni to Bóg względem ciebie. Niestety jesteśmy tylko ludźmi i to w dodatku skażonymi skutkami grzechu. Nasze serca są w stanie powiedzieć „przebaczam”, ale nic więcej. To prawda, że przebaczenie jest decyzją, za którą idzie Chrystus – ale czy pozwalasz Mu działać? A może odgradzasz tylko słowem „przebaczam” swój ból i myślisz: to już nie moja sprawa? Tymczasem w tym pozornie „posprzątanym” sercu wciąż coś wydziela zapach zgnilizny i szkodzi twemu ciału i duszy...
Oczywiście nie chodzi tu o rozdrapywanie ran. Natomiast potrzebne jest stanięcie w prawdzie i pozwolenie jej, aby ujawniła się nam w całości, wraz z bólem, gniewem i strachem, jakie niejednokrotnie ze sobą niesie. Ponieważ tylko wtedy – poprzez łzy – jesteśmy gotowi prosić o pomoc Chrystusa. Stając pod Jego krzyżem, możemy sercem wołać o obmycie nas i naszych winowajców Jego uzdrawiającą Krwią. Czyńmy to tak długo, aż w sercu poczujemy pokój – oznakę pojednania. Taki jest wymiar przebaczenia sercem.
Siostra Mary Usha SND, która prowadzi rekolekcje na temat przebaczenia, proponuje ponawiać modlitwę przebaczenia wiele razy, minimum 10 razy wobec każdego naszego „winowajcy”. Kiedy wchodzimy w głębię słów owej modlitwy, Duch Święty sam przychodzi nam z pomocą i odsłania kolejne zakopane w nas winy i krzywdy. Wówczas to liczba 77 staje się bardzo realna i zaczynamy sobie zdawać sprawę, że tak naprawdę całe nasze życie winno być nieustannym przebaczaniem…
TOKSYCZNE ZRANIENIA
Jest jeszcze jeden ważny aspekt przebaczenia: moc uzdrowienia duszy i ciała. Wiele chorób – zarówno psychicznych, jak i fizycznych – ma swoje przyczyny w skrywanych i nieprzebaczonych zranieniach. Noszone w sercu krzywdy są toksyczne dla duszy i ciała.
Pewna dziewczynka była głucha od urodzenia – przynajmniej tak twierdzili lekarze. Tymczasem ona „nie chciała” słyszeć i obecnie, jako dwudziestokilkuletnia kobieta, nie zdawała sobie z tego sprawy. Będąc w łonie swej matki słyszała bowiem, jakim przekleństwem jest dla jej życia, a gdy tylko się urodziła – słyszała to również od swego ojca. Nieświadomie „zamknęła” więc swoje uszy, by nie czuć bólu powodowanego przez te słowa. Pewnego dnia postanowiła jednak znaleźć przyczynę własnej głuchoty. Zaprosiła Ducha Świętego i... poznała prawdę. Ból był ogromny, ale mocą Jezusa zmierzyła się z prawdą, przebaczyła swoim rodzicom i... odzyskała słuch. Ten i podobne przykłady słyszałam i widziałam sama na rekolekcjach z s. Ushą – uzdrowień było wiele.
Święty Augustyn powiedział kiedyś: „Miłość – to wybór drogi miłości i wierność temu wyborowi”. Parafrazujące te słowa, możemy powiedzieć za pewnym ojcem duchownym z pelplińskiego seminarium (który również brał udział w rekolekcjach z s. Ushą), że przebaczenie to wybór drogi przebaczenia i wierność temu wyborowi.
autorzy
:przyjaciele
O trudnościach w drodze do nieba
Jak to się dzieje, że grzech ciężki, który jest największą tragedią człowieka, traktowany jest przez wielu ludzi jako bardzo atrakcyjna propozycja szczęścia?
Atrakcyjność grzechu i siła pokus
Złe duchy potrafią z niezwykłą inteligencją i przebiegłością tak aranżować pokusy, aby wzbudziły w człowieku przekonanie, iż grzech jest rzeczywiście źródłem przyjemności i szczęścia, których niestety Pan Bóg zabrania. I tak na przykład dla żonatego mężczyzny pokusa romansu z inną kobietą pociąga obietnicę zrealizowania najskrytszych egoistycznych pragnień. Pokusa żądzy posiadania będzie ukazywała perspektywę szczęścia w zdobywaniu jak największej fortuny, często kosztem wyzysku pracowników, przez płacenie im głodowych pensji i inne złodziejskie działania, nie liczące się z dobrem Ojczyzny czy ogólnie pojętym dobrem wspólnym. Pan Jezus ostrzega: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia (Łk 12,15); Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami (1 Tm 6,10). Podobnie jest z pokusami nakłaniającymi do popełniania grzechów związanych z lekceważeniem codziennej modlitwy i sakramentów oraz z aborcją, antykoncepcją, pornografią, różnymi formami okultyzmu (wróżbiarstwem, bioenergoterapią, wywoływaniem duchów, jogą, medytacją wschodnią, satanizmem, reiki i innymi tego typu praktykami) oraz ze wszystkimi innymi grzechami, które zrywają przymierze człowieka z Bogiem.
Każda pokusa ukazuje grzech jako dobro i to w atrakcyjny i ponętny sposób, żeby w człowieku wzbudzić pożądanie zmysłów, akceptację uczuć oraz pragnień popełnienia go. Ciągle aktualne jest ostrzeżenie św. Piotra: Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! (1 P 5,8-9). Pamiętajmy jednak o tym, co pisze św. Paweł: Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (1 Kor 10,13).
Cierpienie pozostanie wielką tajemnicą i nie zawsze jest konsekwencją osobistych grzechów
Obowiązkiem chrześcijanina jest, aby decyzją swojej woli zdecydowanie odrzucał wszelkie pokusy, pomimo nieraz bardzo silnego pragnienia grzechów i ich uczuciowej akceptacji. Gdy ktoś jednak ulegnie pokusie i popełni grzech, to powinien natychmiast pójść do spowiedzi. Jeśli jednak z uporem będzie w nim trwał, to wtedy siły zła tak osłabią jego wolę i zaciemnią umysł, że zacznie traktować zło jako dobro, a dobro jako zło. Do tak zniewolonych grzechem ludzi Pan Bóg kieruje groźną przestrogę: Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz! (Iz 5,20).
Chrystus bardzo pragnie wyrwać z niewoli diabła najbardziej zatwardziałych grzeszników, dlatego dopuszcza na nich wielkie cierpienie, aby mogli doświadczyć tragicznych konsekwencji swoich grzechów. A wszystko to w tym celu, by poruszyć ich sumienia, wzbudzić żal za grzechy i szczerą wolę poprawy. Może to być nieszczęśliwy wypadek, utrata zdrowia, bankructwo, doświadczenie zbliżającej się śmierci, jakiś kataklizm lub inne wydarzenia, które tak dotkną człowieka, że ten może w końcu zrozumie, iż ostatecznym celem jego życia jest osiągnięcie nieba przez zjednoczenie w miłości z Bogiem. Wtedy jest duża szansa, że człowiek uświadomi sobie tragizm swojego zniewolenia przez grzech i nawróci się, zawierzając cały swój los Bożemu miłosierdziu w sakramencie pojednania. Jak radosne staje się wtedy doświadczenie prawdy, że jedynym oparciem, jedyną radością i nadzieją jest Jezus Chrystus, a nie pieniądze, kariera zawodowa, grzeszne przyjemności czy ubóstwianie człowieka!
Strasznym bluźnierstwem jest oskarżanie Boga o obojętność w obliczu ludzkiego cierpienia
Trzeba pamiętać, że Jezus Chrystus dobrowolnie wziął na siebie wszystkie nasze słabości i grzechy. W czasie męki i śmierci na krzyżu doświadczył przerażających cierpień spowodowanych przez grzechy wszystkich ludzi, zarówno tych, którzy istnieli, jak również tych, którzy będą istnieć. Stało się to możliwe tylko dlatego, że Jezus jako prawdziwy człowiek jest prawdziwym Bogiem, a dla Pana Boga nie ma przeszłości i przyszłości, tylko jest ciągłe „teraz”. Nikt z ludzi tak wiele nie przecierpiał i nigdy nie jest w stanie tak cierpieć duchowo i cieleśnie, jak do tego zdolny był Bóg-Człowiek, Jezus Chrystus. W czasie męki i śmierci Jezusa skoncentrowało się w Jego człowieczeństwie całe zło świata. Jezus, obarczając się naszym cierpieniem, dzięki swojej Boskiej naturze, zmienił w sposób całkowity jego znaczenie i nadał mu zbawczy sens. Przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, każde, chociażby najbardziej bezsensowne cierpienie, przeżywane przez człowieka z wiarą i w zjednoczeniu ze Zbawicielem, staje się drogą zbawienia.
Jeżeli człowieka dotyka jakiekolwiek cierpienie, Pan Jezus jest pierwszym, który niesie jego ciężar. Dlatego strasznym bluźnierstwem jest oskarżanie Boga o nieczułość i obojętność w obliczu ludzkiego cierpienia.
Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości tego, który jest jego głową. Oto istotny powód, dla którego każdy święty tak pragnął cierpienia – pisze św. Edyta Stein.
Modlitwa i post są niezbędnym orężem w walce z mocami zła
Nie można zapominać, że cierpienie pozostanie wielką tajemnicą i nie zawsze jest konsekwencją osobistych grzechów, o czym przypomina nam Pan Bóg w historii biblijnego Hioba (por। J 9,2-3; Łk 13,1-4)। Często Chrystus powołuje niektórych ludzi, tak jak na przykład św। o. Pio, św. Faustynę i innych, aby współuczestniczyli w Jego cierpieniu za zbawienie świata. Tylko przez zjednoczenie z Chrystusem, cierpienie (także z powodu osobistej winy) staje się wielką łaską i drogą prowadzącą do pełni szczęścia w niebie.