wtorek, 23 października 2007
14 Pażdziernkia dzięki wielki Panie Boże ,że ich mamy
Właściwie i poprawnie - Dzień Edukacji Narodowej. Święto wszystkich pracowników oświaty obchodzone w dniu 14 października.
Na mocy artykułu 74 ustawy z dnia 26 stycznia 1982 roku, zwanej Kartą Nauczyciela, rocznica utworzenia Komisji Edukacji Narodowej (14 października) została uznana za oficjalne święto wszystkich pracowników oświaty.
Dokładne brzmienie artykułu:
Art. 74. W dniu rocznicy utworzenia Komisji Edukacji Narodowej, 14 października każdego roku, obchodzony będzie Dzień Edukacji Narodowej. Dzień ten uznaje się za święto wszystkich pracowników oświaty i jest wolny od zajęć lekcyjnych.
Dzień Nauczyciela na świecie
Dzień Nauczyciela obchodzony jest w większości krajów na świecie w różnych dniach (np. w Argentynie 11 września, w Brazylii 15 pażdzernika, w Chinach 10 września) związanych, podobnie jak w Polsce, z lokalnymi wydarzeniami. World Teacher's Day (Światowy Dzień Nauczyciela) pod patronatem UNESCO obchodzony jest od 1994 roku w dniu 5 października.
Komisja Edukacji Narodowej
Pierwsze na świecie ministerstwo oświaty powstałe na mocy uchwały Sejmu z dnia 14 października 1773 roku. Pełna, pierowtna nazwa komisji brzmiała : "Komisja nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mająca". Inicjatorem jej powstania był ksiądz Hugo Kołłątaj. KEN powstała po rozwiązaniu w w 1773 roku zakonu jezuitów, który do tej pory sprawował piecze nad edukacją w Rzeczypospolitej. W pierwszych latach działania komisja opracowała i wprowadziłą trójstopniowy model edukcji. Stopień pierwszy - szkoły parafialne (dla niższych stanów - chłopów i mieszczan), stopień drugi - przeznaczone dla rodzin szlacheckich szkoły powiatowe i stopień trzeci, najwyższy, dla najbardziej uzdolnionych - uniwersytety (w tych czasach istniały dwa : w Krakowie i Wilnie).
Do głównych reform systemu oświaty, obok wprowadzenia trzystopniowego podziału, zaliczyć należy: opracowanie nowych systemów nauczania, wprowadzenie podręczników w języku polskim, wprowadzenie polskiej terminologii naukowej, reformę Akademii Wileńskiej i Krakowskiej, utworzenie seminariów dla nauczycieli, wprowadzenie w szkołach wychowania fizycznego, utworzenie 'Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych' (instytucja opracowująca podręczniki i programy nauczania), dopuszczenie dziewcząt do edukacji na równych prawach z chłopcami.
środa, 10 października 2007
„Wierzę!”. Być może nie istnieje słowo trudniejsze, a jednocześnie łatwiejsze do wypowiedzenia. Jest ono trudne, gdyż wierzyć w kogoś lub w coś oznacza przyjąć, że ten, kto do mnie mówi, jest wiarygodny. To może również znaczyć, że mówi on coś, co jest prawdziwe dla niego, ale jeszcze niekoniecznie dla mnie. W grę wchodzi zaufanie ze strony tego, kto mówi „wierzę” i wiarygodność tego, kto prosi „uwierz mi”. Łatwo jest mówić „wierzę”, gdyż w codziennym języku często tak mówimy, aby wyrazić to, co myślimy, biorąc na siebie całą odpowiedzialność za przyjęty przez nas punkt widzenia. To trochę tak, jakbyśmy powiedzieli: „wydaje mi się, że”, „uważam, że”, „możliwe, że”, „myślę, że”, itd. Zazwyczaj w pierwszym ujęciu (trudniejszym) wypowiedzenie słowa „wierzę” jest równoznaczne z wyrażeniem zaufania, w drugim zaś (łatwiejszym) nazywa się to opinią. Wydaje się, że te dwie perspektywy nie mają ze sobą nic wspólnego. W rzeczywistości jednak ma miejsce jakaś zbieżność, która, ściślej rzecz ujmując, jest relacją międzyosobową i ma pierwszeństwo przed relacją pomiędzy jakimś podmiotem i przedmiotem.
Ta wstępna uwaga pozwala nam dostrzec, że słowo „wierzę” wskazuje na dynamikę relacji. W dialogu uczestniczą co najmniej dwie osoby: jedna coś twierdzi (uwierz mi), a druga to przyjmuje (wierzę ci). Jeśli uznamy to za coś w rodzaju podstawowego schematu każdego aktu wiary, to bez trudności krytycznie ocenimy dość powszechny pogląd, że akt wiary jest czymś całkowicie subiektywnym. Pogląd ten jest podobny do opinii, jaką ktoś posiada na temat, którego inni nie są w stanie zweryfikować i przez to uważają za nieracjonalny. Ma to znaczenie zwłaszcza dla wiary chrześcijańskiej, w której człowiek, wypowiadając słowo „wierzę”, nie myśli w pierwszym rzędzie o akcie całkowicie indywidualnym, pozbawionym racji, tak jakby był on wyrazem jakiegoś magicznego przeznaczenia. Nie odwołuje się też tylko do pewnej doktryny, przypominającej jakąś teorię filozoficzną. Gdy chrześcijanie wypowiadają słowo „wierzę”, to mają na uwadze jednocześnie dwa aspekty wspomniane przez nas na początku, to znaczy: wierzę tobie, który mówisz mi coś, co jest prawdziwe dla ciebie; „to możliwe”, „myślę, że”, „jestem przekonany, że” to, o czym mi mówisz, jest prawdą. W ten sposób zaufanie do drugiej osoby i własna opinia dopełniają się, a jednocześnie wzajemnie się nie wykluczają.
To, co do tej pory powiedzieliśmy, znajduje swoje istotne potwierdzenie w odniesieniu do treści zawartej w zdaniu: Wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Chodzi tutaj o wiarę w pewną osobę i w coś zdumiewającego, co tej osoby dotyczy. To zaś jest możliwe dzięki tym, którzy opowiedzieli nam o tej osobie, oraz dzięki pośrednictwu innych, którzy starają się, aby pamięć o niej była wciąż żywa.
Chrześcijan od ponad dwóch tysięcy lat łączy zażyła więź ze słowem „wierzę”. Jest to więź tak mocna, że uważają je za pierwsze i podstawowe słowo ich wiary, wyrażonej w zwięzły sposób w formułach tzw. Składu Apostolskiego. Zastosowana tam pierwsza osoba trybu oznajmującego przypomina wykorzystywanie go jako streszczenia wiary przy okazji Chrztu św. Katechumen, który już zakończył długi proces przygotowania do tego sakramentu, stawał się wówczas neofitą przez zanurzenie w odradzającej wodzie i osobiście wyznawał, że oto stał się dzieckiem Boga Ojca, zbawionym przez Jezusa Chrystusa i uświęconym przez Ducha Świętego. Starożytne korzenie zawołania „wierzę” noszą więc znamiona wyznania wiary w publicznym akcie osobistego przyjęcia nowego życia, otrzymanego w darze od Boga w łonie wspólnoty wierzących.
Na następnych stronicach tej książki mamy zamiar przedłożyć podstawowe motywy, które pozwalały niezliczonym pokoleniom mężczyzn i kobiet wyrażać w pierwszej osobie liczby pojedynczej (wierzę) i mnogiej (wierzymy) z radością i wzruszeniem swoją przynależność do Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego. Poza tym, powinniśmy pamiętać, że chrześcijanie zachowują pamięć o tym, w co wierzyli przez wieki, a jednocześnie wciąż niezmordowanie starają się zgłębić treść swojej wiary. Rzeczywiście, kwestia wiary nigdy nie jest rozwiązana raz na zawsze właśnie dlatego, że wiąże się ona z dwoma wymienionymi na początku aspektami. Pierwszym jest zaufanie do prawdy, która ma na imię Jezus Chrystus - postać historyczna, uznawana za Syna Bożego, który żyje po przejściu granicy śmierci. Drugim zaś jest wyrażanie, ciągle na nowo i z wiernością wobec faktów oraz ich znaczenia, swojego osobistego przekonania. Jest ono rezultatem życiowego doświadczenia i przemyśleń.
Myśl chrześcijańska na przestrzeni wieków nadawała formę owej biegunowości wpisanej w słowo „wierzyć', łącząc jego wymiar przedmiotowy, obiektywny (to, w co wierzę, treść wiary) z wymiarem podmiotowym, subiektywnym (akt wiary, moje osobiste przylgnięcie do tego, w co wierzę, przyjęcie owej treści wiary). W ten sposób, w epoce średniowiecza, powstało rozróżnienie pomiędzy fides quae creditur: wiarą podawaną do wyznawania, czyli objawieniem Bożym w Chrystusie, za pośrednictwem Ducha Świętego, strzeżoną i przekazywaną przez Kościół, oraz fides qua creditur: wiarą wyznawaną, czyli wolnym i odpowiedzialnym przylgnięciem do tego objawienia. W ten sposób zaczęła się rozwijać refleksja obejmująca oba wspomniane wymiary. To, że wierzę - i razem ze wspólnotą chrześcijańską mówię „wierzymy” - jest możliwe dzięki temu, iż zostało mi ogłoszone wydarzenie, które dokonało się w konkretnym momencie historii. Owo wydarzenie mnie dotyczy, a ja w sposób wolny je przyjąłem i zaufałem mu. Uważam za prawdziwe to, o czym inni mi powiedzieli, że jest prawdziwe dla nich. Ten dynamizm stoi u źródeł chrześcijańskiej wiary, gdyż pierwotne orędzie (Kerygmat) wspólnoty apostolskiej było głoszeniem prawdy o pewnym wydarzeniu i ukazywaniem jego sensu: Jezus z Nazaretu, pobożny Żyd, który został ukrzyżowany w czasie rządów Poncjusza Piłata, zmartwychwstał, a zatem jest On Synem Bożym, Zbawicielem całej ludzkości. Dlatego mogę powiedzieć, że to, w co wierzę, otrzymałem razem ze wspólnotą wierzących i dzięki tejże wspólnocie, wraz z którą nadal zgłębiam znaczenie tego, co wyznaję, co wspominam i świętuję oraz przekazuję innym.
Na początku rozważań, które poprowadzą nas do pogłębienia treści i znaczenia naszej wiary w Jezusa Chrystusa, warto zatrzymać się nad jednym z podstawowych aspektów wyznania wiary, który tradycja chrześcijańska od samego początku uważała za pierwszoplanowy. Chodzi o „świadectwo”: o tę formę i drogę przekazu prawdy, która pozwala głosicielowi być wiarygodnym i budzić zaufanie, a słuchającemu wierzyć i ufać. Faktycznie, świadek staje wobec rozmówcy, ukazując mu samego siebie: świadczy nie tylko o prawdziwości tego, o czym opowiada, ale również o swojej wiarygodności. Ten, kto słucha świadka, jest poruszony pewnością, z jaką dowodzi on prawdziwości przekazywanej przez siebie treści, zwłaszcza że chodzi tu o coś, co osobiście go dotyczy, w czym osobiście uczestniczy. Ma to o wiele większe znaczenie niż jakaś dysputa dotycząca zwyczajnego problemu, dysputa, w której obaj rozmówcy mają różne poglądy. Tutaj w grę wchodzi doświadczenie jednego człowieka i krytyczna uwaga drugiego, która ewentualnie może się przerodzić w ufne do niego przylgnięcie.
Poczwórna narracja ewangeliczna o życiu Jezusa z Nazaretu idzie właśnie za taką logiką świadectwa. Ci, którzy opowiedzieli o czynach i słowach Jezusa, chcieli złożyć świadectwo i podzielić się swoim doświadczeniem, czyniąc to w sposób mniej lub bardziej uporządkowany. Mówi o tym św. Łukasz, autor dwuczęściowego dzieła: Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich. Na początku swojego pierwszego utworu pisze on: Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono (Łk 1,1-4).
Prolog trzeciej Ewangelii, który stanowi wprowadzenie o charakterze ściśle historycznym, otrzymuje jakby echo w podwójnym zakończeniu czwartej Ewangelii, gdzie w obliczu celu, jaki przyświecał autorowi, kompletność opowiadania nie jest rzeczą najważniejszą: I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego. [ ] Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach, i on je opisał. A wiemy, że świadectwo jego jest prawdziwe. (J 20,30-31; 21,24).
A zatem problem wiary w Jezusa zostaje jasno postawiony przez Jego świadków: na podstawie opowiadania o wybranych czynach i słowach Jezusa, które niekoniecznie musi zawierać wyczerpujące dane biograficzne, można się przekonać o prawdzie odnoszącej się do Jego osoby jako Syna Bożego. To pozwala nam w Niego wierzyć i żyć w Jego imię. Oznacza to, że punktem wyjścia w badaniu, które pozwoli nam wejść w treść wiary w Jezusa Chrystusa, nie może być nic innego, jak tylko świadectwo Jego przyjaciół -uczniów, którzy współdzielili z Nim czas przeżyty przez Niego w ciele i wyznaczyli sobie następujący cel: [To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co pa-trzyliśmy i czego dotykały nasze ręce [ ], oznajmiamy także wam, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo, znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego Synem, Jezusem Chrystusem» (1 J 1,1.3). Z tego orędzia zrodziła się wspólnota, komunia między tymi, którzy w Niego uwierzyli. Ta komunia to Kościół, wydarzenie spowodowane przez Ducha Świętego, komu-nia, w której wolność wiarygodnego daru, ofiarowanego przez świadków, jest przyjmowana w duchu wolności przez tych, którzy im ufają.
A gdzie Ja??gdzie ja jestem komu mam zaufać, czasem człowiek wykazuje inicjatywę by pomóc ,ale na tym sie kończy wiec komu zaufać tu na ziemi, Jest TATUŚ w nim moje ukojenie....Proszę przytul mnie
Ukryta obietnica
Czekać razem, karmić to, co już się zaczęło, spodziewając się spełnienia — oto znaczenie małżeństwa, przyjaźni, wspólnoty i chrześcijańskiego życia.
„I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni. I spocznie na niej Duch Pański...” (Iz 11,1–2).
Te słowa usłyszane w liturgii wieczorem zostały ze mną przez cały następny dzień. Nasze zbawienie bierze się z czegoś małego, delikatnego i kruchego, z czegoś ledwie zauważalnego. Bóg, który jest Stworzycielem wszechświata, przychodzi do nas w małości, słabości i skrytości.
To nowina pełna nadziei. W pewien sposób nadal oczekuję spektakularnych i głośnych wydarzeń, które mają mnie i innych przekonać o zbawczej mocy Boga. Jednak wciąż na nowo przypomina mi się, że widowiska, demonstracje siły i wielkie imprezy należą do narzędzi tego świata. Odczuwamy pokusę, by pozwalać się przez nie rozpraszać, i w ten sposób ślepniemy na „odrośl z jego korzenia”.
Jeśli nie będę miał oczu otwartych na małe znaki Bożej obecności — uśmiech dziecka, beztroską zabawę młodych, słowa zachęty i gesty miłości przyjaciół — zawsze będę narażony na pokusę rozpaczy.
Dzieciątko z Betlejem, nieznany młody mężczyzna z Nazaretu, przepędzony kaznodzieja, nagi człowiek na krzyżu — prosi o moją uwagę. Dzieło naszego zbawienia dokonuje się w świecie, który nie przestaje krzyczeć, wrzeszczeć i przytłaczać nas żądaniami i obietnicami. Jednak prawdziwa obietnica jest ukryta w odrośli wyrastającej z korzenia, w odrośli, którą ledwo widać.
Przypominam sobie pewien film o ludzkiej biedzie i upodleniu spowodowanym przez bombę w Hiroszimie. Spośród wszystkich scen grozy i rozpaczy wyłania się obraz człowieka, który w milczeniu kaligrafuje jakieś słowo. Cała uwaga skupiona na pisaniu słowa. Ten obraz sprawił, że upiorny film zaczął nagle budzić nadzieję. Czyż nie tak właśnie postępuje Bóg, kreśląc boskie słowo nadziei w naszym mrocznym świecie?
Czekać
Oczekiwanie, jak możemy zaobserwować na pierwszych stronach Ewangelii, jest czekaniem z nadzieją. „Zachariaszu! Żona twoja, Elżbieta, urodzi ci syna” (Łk 1,13). Ludzie potrafią czekać dzięki otrzymanej obietnicy. Otrzymali coś, co w nich zaczyna działać, na podobieństwo kiełkującego ziarna. To bardzo ważne. Możemy prawdziwie czekać tylko wtedy, jeśli to, na co czekamy, już się w nas zaczęło. Zatem oczekiwanie nigdy nie jest ruchem od niczego do czegoś. Jest zawsze ruchem od czegoś do czegoś więcej. Zachariasz, Maryja, Elżbieta żyli obietnicą, która ich karmiła, żywiła i pozwalała trwać tam, gdzie byli. W ten sposób obietnica ta mogła wzrastać w nich i dla nich.
Po drugie, czekanie jest czymś aktywnym. Większość z nas uważa je za coś bardzo biernego, beznadziejny stan zdeterminowany przez wydarzenia całkowicie wymykające się spod naszej kontroli. Autobus się spóźnia? Nie możesz nic na to poradzić. Pozostaje ci siedzieć i czekać. Nietrudno zrozumieć irytację ludzi, kiedy słyszą: „Po prostu czekaj”. Wydaje się, że podobne słowa zmuszają nas do bierności.
Jednak niczego z tej bierności nie ma w Piśmie. Ci, którzy czekają, czynią to bardzo aktywnie. Wiedzą, że to, na co czekają, wyrasta z gleby, na której stoją. Na tym polega tajemnica. Tajemnicą oczekiwania jest wiara, że ziarno zostało posiane, że coś już się zaczęło. Aktywne czekanie oznacza pełną obecność w chwili i przekonanie, że coś już się dzieje tam, gdzie jesteś, i że chcesz być w tym obecny. Osoba czekająca to ktoś, kto jest obecny w danej chwili, kto wierzy, że ta chwila jest właśnie tą chwilą.
Cierpliwie
Osoba czekająca jest cierpliwa. Cierpliwość oznacza chęć pozostawania tam, gdzie się jest, i przeżywania sytuacji w pełni, z wiarą, że ujawni ona coś ukrytego. Ludzie niecierpliwi zawsze spodziewają się, że prawdziwe rzeczy wydarzą się gdzieś indziej, i dlatego chcą tam iść. Jednak taka chwila jest pusta. Ludzie cierpliwi mają odwagę zostać tam, gdzie są. Żyć cierpliwie to żyć aktywnie chwilą obecną i w niej czekać. Czekanie zatem nie jest bierne. Zachariasz, Elżbieta, Maryja byli obecni w chwili. Dlatego mogli usłyszeć anioła. Byli czujni, uważni na głos, który do nich przemówił: „Nie bójcie się. Coś się wam zdarzy. Zwróćcie na to uwagę”.
W nadziei
Jest jeszcze coś więcej. Czekanie oznacza otwarcie się. Nie jest to dla nas łatwe, ponieważ mamy skłonność czekać zawsze na coś bardzo konkretnego, coś, co chcielibyśmy posiąść. Większość naszego czekania wypełniają życzenia: „Chciałbym, aby pogoda była lepsza”, „Chciałbym, by przestało mnie boleć”. Mamy mnóstwo życzeń i nasze czekanie często jest w nie uwikłane. Z tego powodu przeważnie nie jest ono otwarte. Jest próbą zapanowania nad przyszłością. Chcemy, aby zmierzała ona w bardzo konkretnym kierunku, a jeśli dzieje się inaczej, rozczarowujemy się, a nawet osuwamy w rozpacz. Dlatego tak ciężkie dla nas jest czekanie. Chcemy robić rzeczy, które wywołają upragnione przez nas wydarzenia. Naszym życzeniom zawsze towarzyszy więc lęk.
Zachariasz, Elżbieta i Maryja nie byli przepełnieni życzeniami. Przepełniała ich nadzieja. Nadzieja to coś zupełnie innego — to zaufanie, że coś się spełni, ale spełni zgodnie z obietnicą, a nie z naszym życzeniem. Dlatego też nadzieja zawsze jest otwarta. Przekonałem się sam, jak ważne jest pozbyć się życzeń i zacząć żyć nadzieją. Dopiero, gdy pozbędę się życzeń, będzie mogło zdarzyć się u mnie coś naprawdę nowego, coś, co przekroczy moje oczekiwania.
Z otwartością
Zastanówmy się, co Maryja dokładnie wyraża, wypowiadając słowa: „Oto ja, służebnica Pańska. Niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Mówi: „Nie wiem, co to wszystko oznacza, ale wierzę, że zdarzy się dla mnie coś dobrego”. Wierzyła tak głęboko, że jej oczekiwanie było otwarte na wszelkie możliwości. I nie chciała nad nimi zapanować. Wierzyła, że jeśli uważnie wysłucha posłania, zdoła z ufnością przyjąć to, co się zdarzy.
Czekanie z otwartością to niesłychanie radykalna postawa życiowa. Podobnie jak ufność, że zdarzy się coś, co przekroczy zdecydowanie nasze wyobrażenia. Podobnie jak rezygnacja z chęci zapanowania nad przyszłością i zgoda na Boże decydowanie o naszym życiu — ufność, że Bóg ukształtuje je zgodnie ze swoją miłością, a nie naszym lękiem. W życiu duchowym czekamy aktywnie i jesteśmy obecni w chwili. Ufamy, że zdarzą się nam nowe rzeczy, które zdecydowanie przekroczą nasze wyobrażenia, fantazje czy przepowiednie. Taka postawa w świecie starającym się sprawować nad wszystkim kontrolę stanowi wyraźny znak sprzeciwu.
Razem z bliźnim
Jak czekamy? Jednym z piękniejszych fragmentów Pisma jest Ewangelia Łukasza 1,39–56, która sugeruje, że powinniśmy czekać razem, jak Maryja i Elżbieta. Co się stało, gdy Maryja przyjęła słowa obietnicy? Poszła do Elżbiety. Coś się z nimi działo? Jak mogły sobie poradzić z tą niepojętą sytuacją, w której się znalazły?
Spotkanie tych dwóch kobiet jest dla mnie niesamowicie wzruszające. Elżbieta i Maryja spotykają się i pomagają sobie nawzajem w czekaniu. Wizyta Maryi uświadamia Elżbiecie to, na co ona czeka. Poruszyło się w niej dzieciątko z radości. Maryja potwierdziła czekanie Elżbiety. Elżbieta natomiast mówi do Maryi: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1,45). A Maryja odpowiada: „Wielbi dusza moja Pana” (Łk 1,46). Wybucha radością. Te dwie kobiety tworzą dla siebie przestrzeń, w której mogą czekać. Każda jest dla drugiej potwierdzeniem, że dzieje się coś, na co warto czekać.
Myślę, że stanowią one model chrześcijańskiej wspólnoty. Jest to wspólnota wsparcia, celebrowania i afirmacji, w której możemy unieść to, co już się w nas zaczęło. Wizyta Maryi u Elżbiety jest jednym z piękniejszych biblijnych opisów tego, co znaczy tworzyć wspólnotę, być razem, gromadzić się wokół obietnicy, potwierdzać, że coś się naprawdę dzieje.
Na tym polega modlitwa. Jest ona wspólnym zebraniem się wokół obietnicy. Na tym polega świętowanie. Jest unoszeniem tego, co już jest. Na tym polega Eucharystia. Jest ona dziękowaniem za ziarno, które zostało posiane. Stwierdzeniem: „Czekamy na Pana, który już przyszedł”.
Całe znaczenie wspólnoty chrześcijańskiej leży w stwarzaniu przestrzeni, w której czekamy na to, co już widzieliśmy. Wspólnota chrześcijańska jest miejscem, w którym podtrzymujemy wśród nas ogień, traktując go poważnie, by mógł rosnąć i stawać się w nas coraz silniejszy. Dzięki temu możemy żyć z odwagą, ufając, że jest w nas duchowa moc, która pozwala nam żyć w tym świecie bez narażania się na pokusę rozpaczy, zagubienia i ciemności... Czekać razem, karmić to, co już się zaczęło, spodziewając się spełnienia — oto znaczenie małżeństwa, przyjaźni, wspólnoty i chrześcijańskiego życia.
Czekać na Słowo
Nasze czekanie musi charakteryzować czujność na Słowo. To trwanie w świadomości, że ktoś chce się do nas zwrócić. Pytanie tylko, czy my jesteśmy w domu. Czy jesteśmy u siebie, gotowi odpowiedzieć na dzwonek u drzwi? Musimy czekać razem, nawzajem zatrzymywać się duchowo w domu, aby kiedy przyjdzie Słowo, mogło w nas stać się ciałem. Dlatego właśnie księga Boga zawsze znajduje się wśród tych, którzy się gromadzą. Czytamy Słowo, by Słowo mogło stać się ciałem i mieć w nas zupełnie nowe życie.
od de mnie dla MAdzi
poniedziałek, 8 października 2007
Tak lekkie jak słowika śpiew
Tak ciepłe jak
Jak pustynny deszcz
Umiały być tylko słowa twe heije
Tuliły mnie w ramionach snu
Chroniły przed każdym brakiem tchu
Myślałam że tak już pozostanie heije
Odnalazłam siebie w tobie
Nie potrafię cię zapomnieć
Bo jesteś obecny
w każdej chwili która mnie otacza
Wciąż pamiętam tamte chwile
W których tak mówiłeś tyle
Że kochasz że pragniesz
Bym była tylko z tobą tu na zawsze
Już ponad rok jak nie ma cię
Niewdzięczny los zmienia życia bieg
Tak trudno jest zacząć nowy dzień heije
Zatrzymam cię w pamięci mej
Chcę poczuć jak
Jak przytulam cię
Chce wierzyć że nic nie stało się heije
autor słów utworu: Gosia Andrzejewicz

Od jutra...
Od jutra będę smutny, od jutra.Dzisiaj jednak będę szczęśliwy:
Do czego służy smutek, do czego?
Dlatego, że wieje nieprzychylny wiatr?
Dlaczego mam się dzisiaj martwić o jutro?
Może jutro będzie wszystko jasne
Może jutro zabłyśnie już słońce.
I nie będzie żadnego powodu do smutku.
Od jutra będę smutny, od jutra.
Ale dzisiaj, dzisiaj będę szczęśliwy
i powiem do każdego smutnego dnia:
Do jutra będę smutny.
Dzisiaj nie.
Wiersz napisany przez pewnego
żydowskiego chłopca w gettcie - 1941 r.

Bądź jak dziecko - pełne prostoty i radości, bez zahamowań।
Nie bądź naczyniem, z którego przelewają się problemy;
ty także przecież potrafisz się śmiać.
Otwórz się jak kwiat na słońce, spróbuj każdego dnia na nowo polubić ludzi, którzy żyją wokół ciebie.
Spróbuj pocieszyć tych, którzy płaczą i są zrozpaczeni, także wtedy, gdy swój ból ukrywają pod maska zadowolenia.
Użycz trochę miłości tym, którzy są za mało kochani;
żyj dla innych, a wtedy dopiero poczujesz co znaczy być szczęśliwym.
Nie bądź naczyniem, z którego przelewają się problemy;
ty także przecież potrafisz się śmiać.
Otwórz się jak kwiat na słońce, spróbuj każdego dnia na nowo polubić ludzi, którzy żyją wokół ciebie.
Spróbuj pocieszyć tych, którzy płaczą i są zrozpaczeni, także wtedy, gdy swój ból ukrywają pod maska zadowolenia.
Użycz trochę miłości tym, którzy są za mało kochani;
żyj dla innych, a wtedy dopiero poczujesz co znaczy być szczęśliwym.
Pomyśl jakie to wspaniałe!
Szczęście drugiego człowieka leży w twoich rękach!

Żyj pełnią życia; inaczej popełniasz błąd.
Nie jest szczególnie ważne, czym się zajmujesz, jeśli tylko masz życie w swoich rękach.
Bo jeżeli nie miałeś życia, to co miałeś?
Co się raz straci, już jest stracone,
nie zapominaj o tym!!!
Właściwa chwila to jest każda chwila, którą człowiek będzie miał szczęście przeżyć...
a więc żyj!
Dawać serce innym
Dlaczego ludzie pomagają? Czym kierują się wstępując do jakiś organizacji, zajmującej się działalnością na rzecz innych? Pytając się wielu przypadkowym osobom na korytarzu szkolnym, usłyszałam bardzo dużo różnych odpowiedzi:- ludzie chcą po prostu zmienić świat na lepsze.
- chcą sprawić innym przyjemność.
- chcą czerpać z tego radość.
Jednak to była część osób. Inne twierdziły, że:
-ludzie pomagają, aby zatuszować wyrzuty sumienia. Zaczynają robić coś dobrego, aby zapomnieć o tym, co byłe złe w przeszłości.
- czują się winni, ponieważ mają więcej od wielu ludzi .
- zaczynają się udzielać w różnych organizacjach, ponieważ tak zostali wychowani, wpojono im, że tak trzeba.
- robią to dla siebie, aby poczuć się lepiej.
- chcą mieć czyste sumienie
- z myślą o znalezieniu w przyszłości pracy zaczynają pracować jako wolontariusze.
Obojętnie jednak, jakie pobudki nimi kierują najważniejsze chyba jest, aby robili to dobrze. Jeżeli innym sprawiają radość, dają szczęście, to jest to coś wspaniałego i niewątpliwie potrzebnego.
W naszej szkole jest wiele osób, które pomagają bądź pomagały jako wolontariusze, są w różnych grupach, które zajmują się niepełnosprawnymi.
Jedną z tych osób jest Dominika, która jest w grupie wózkowej. Do grupy weszłam mając 12 lat – wspomina – zachęciła mnie do tego koleżanka mojej mamy. Nie wiedziała jeszcze za bardzo, co ją czeka. Jednak szybko się przekonała na własnej skórze. Na pierwszym obozie miałam tzw. chwilę przetrwania. Dostałam pod opiekę Beatę i wtedy zaczęła się nasza znajomość, która do teraz przerodziła się w przyjaźń. Jak Dominika sama powiedziała stara się pomagać w tej grupie fizycznie i psychicznie, rozmawia z ludźmi, robi masaże i oczywiście ma swoją podopieczną, którą właśnie jest Beata. Jest ona dla mnie wspaniałym darem. Bycie w tej grupie daje mi satysfakcję z tego, że mogę być pomocna oraz poczucie bycia potrzebnym. Jednocześnie bardzo wiele od tych ludzi dostaje, bo wiedzą oni dużo więcej o życiu niż my.
Daria mówi, że u niej wszystko zaczęło się bardzo spontanicznie. Po prostu widziała kogoś, komu można było pomóc i robiła to. Z czasem zaczęły pojawiać się nowe możliwości i nie chciałam pomagać tylko tak doraźnie. Obecnie jest w IV klasie, nie ma już tak dużo wolnego czasu jak kiedyś, jednak nadal pomaga w lekcjach, odwiedza osoby na wózkach. Twierdzi, ze na początku daje to przełamanie pewnych barier. Z czasem człowiek zaprzyjaźnia się z tymi ludźmi i tak samo jak oni potrzebują ciebie, tak ty potrzebujesz ich – uważa Daria. Dobrze jest, jak wiemy, gdy jesteśmy potrzebni, gdy ktoś na nas czeka.
Gosia z kolei pracuje z dziećmi. Pomaga im w lekcjach, bawi się z nimi. Najpiękniejszą zapłatą jest dla mnie uśmiech tego dziecka – twierdzi - Cudownie jest być pomocnym drugiej osobie. Nie wyobrażam sobie już życia bez tych wszystkich ludzi, których poznałam dzięki temu, że postanowiłam pracować z dziećmi.
Wolontariat - dobrowolna, bezpłatna, świadoma działalność na rzecz innych, wykraczająca poza związki rodzinno - koleżeńsko - przyjacielskie.
Kto może zostać wolontariuszem? Potencjalnym jest każdy, kto chce na tej zasadzie działać i jest świadomy oczekiwań stawianych wobec jego osoby przez odbiorców jego aktywności społecznej. Najważniejsze jest odpowiednie dostosowanie wiedzy, umiejętności oraz możliwości fizycznych i społecznych wolontariusza do potrzeb organizacji.
niedziela, 7 października 2007
Moje dziecko!
dobrze zachowywał, będę cię bardziej kochał?
Albo, że twoje złe zachowanie sprawi,
iż będę cię kochał mniej? Przeceniasz swoje
możliwości. Ja cię kocham na sto procent!
Bez przerwy. Nie zmieni tego twoje dobre
zachowanie. I niezależnie od tego, jak bardzo
narozrabiasz, nigdy nie przestanę cię kochać.
Nigdy! Posłałem mojego Syna, Jezusa, by poniósł
okropna śmierć po to, abyś mógł być ze Mną.
Wybrałem ciebie i nabyłem za wielką cenę
- cenę życia mojego własnego Syna.
po którym powiedziałbym: "Mam dość!
Już cię nie kocham!". Możesz Mnie opuścić,
ale Ja będę zawsze przy tobie.
Kocham cię gorącą miłością,
która nie zna końca.
Bóg
Przy mnie możesz być sobą
"Na bliźnich polegać - to siebie zgubić,
czasem przyjaciel przylgnie nad brata."
A nie pomyślałeś/ pomyślałaś o tym, że Boga bardziej boli to odsunięcie niż grzech? Jezus bardziej cierpli kiedy wątpimy w Jego miłosierdzie, niż kiedy grzeszymy (wg objawień św। faustyny). Od początków ludzkości, człowiek jest istotą wolną, przez co grzeszną. Już pierwsi ludzie zgrzeszyli i ich grzech powtarzał się i powtarza do dziś. Kiedy Jezus przyszedł na świat ludzkość była tak samo pogrążona w grzechu jak i teraz. A mimo to, że wiedział, że oni będą Go ranili, że to się nie zmieni umarł za nas. Dał nam się cały! Nie możesz mówić, że nie chcesz ranić Boga i odsuwać się od Niego - wtedy sprawiasz Mu największe cierpienie! On Cie szuka nieustannie, puka do Ciebie a Ty? A Ty mówisz, ja Cię nie wpuszczę, bo Cię zranię, nie zasłużyłem na Twoją miłość. Ale Bóg nie daje nam swojej miłości w zamian za coś. On ją daje bezinteresownie i pragnie jedynie naszej Miłości. Po to ustanowil Sakrament pojednania i pokuty, żebyśmy mogli do Niego wracać i choć na pewno upadniemy tysiąckrotnie, On będzie czekał, będzie podawał dłoń, bo On kocha! Mówisz, że jesteś słaby, ale gdzie znajdziesz siły jeśli nie u Chrystusa? Mówisz, zę już tyle złego zrobiłeś w zyciu - a wiesz, jakimi grzesznikami byli święci? Świętość to nie idealność, ale dążenie do niej. Matka Karłowska mówiła, że święci mieli różne początki ale taki sam koniec. I Ty możesz być świętym, to powinno być Twoim marzeniem, bo to jest marzenie Boga o Tobie! Ciężko to sobie wszystko wyobrazić? Ile jesteś w stanie wybaczyć osobie, którą kochasz? - napewno wiele! Wolałbyś wybaczyć? Czy wolałbyś, zeby ta osoba powiedziała, że nie jest godna Twojej miłości i Cię opuściła? Co będzie dla Ciebie bardziej blesne
Świętość jest dla każdego z nas: dla młodych i starych, mądrych i... i tych mniej ;) Bo "Z Miłości przeznaczy ł nas dla Siebie" przeznaczył do świętości. Cce byśmy stawali się Jemu podobni a przeciez On jest święty!
"Świętość - marzenie Boga o człowieku" "Najpiękniejsza normalność z Bożym znakiem jakości"! Ja pragnę być święta! Ale wiem, że do tego dłuuuga droga. Czy wystarczy sił?

A co z tymi winami, które opasane słowem „PRZEBACZONE”, niczym policyjną taśmą „NIE WCHODZIĆ”, wciąż przechowujemy w swoim sercu? Przecież dawno nie powinno ich tam być! W Ewangelii o niegodziwym słudze Jezus mówi nam o przebaczeniu sercem: Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,35).

Męka i śmierć Chrystusa powtarzają się w Jego Ciele Mistycznym i jego członkach. Każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywym członkiem Mistycznego Ciała, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości tego, który jest jego głową. Oto istotny powód, dla którego każdy święty tak pragnął cierpienia – pisze św. Edyta Stein.
Co to jest cud?
Zdarza mi się w rozmowach z księżmi - mądrymi, uczciwie przeżywającymi swe powołanie - napotykać na opór, gdy pojawia się temat cudów. Bywa, że słyszę w ich głosie rezerwę, bywa chęć zakwestionowania z góry wszystkiego, cokolwiek zostanie powiedziane. A przecież od początku istnienia Kościoła cuda miały miejsce i z czasem teologowie musieli znaleźć klucz dla ich zrozumienia, a przynajmniej opisania.
Teologów zajmował przede wszystkim problem zdefiniowania cudu oraz pytanie, jak umieścić podobne wydarzenie w kosmologicznej i teologicznej wizji świata.
Pierwszą definicją, która na długie wieki zadomowiła się w teologii katolickej, była definicja sformułowana przez św. Augustyna w dziele zatytułowanym "De utilitate credendi" (O pożytku płynącym z wiary). Pisze on tak: "Cud jest to fakt wzniosły, nadzwyczajny, przekraczający możliwości [natury] i niespodziewany dla osoby, która go podziwia". A w innym dziele, "Contra Faustum" (Przeciwko Faustowi) dodaje: "Nazywamy wielkim bądź cudownym coś, co Bóg czyni wbrew znanemu nam i zwyczajnemu biegowi natury". Obie te definicje dały początek klasycznemu podziałowi cudów, jaki obowiązywał w teologii scholastycznej wieków średnich. Dzieliła ona cuda na trzy grupy: te, które mają charakter nadnaturalny (supra naturam), te, które dokonują się z pominięciem naturalnych przyczyn (praeter naturam) oraz te, które burzą naturalny porządek rzeczy (contra naturam). Do pierwszych można zaliczyć te fakty, które w porządku naturalnym w ogóle nie mogą mieć miejsca, jak na przykład zmartwychwstanie umarłych w dniu ostatecznym; do drugich - wydarzenia, które wprawdzie mogłyby się dokonać również w porządku natury (np. po zastosowaniu terapii bądź jakichś procesów chemicznych lub fizycznych), lecz w danym wypadku nie można stwierdzić żadnej naturalnej ich przyczyny; do trzecich natomiast - fakty, które zdają się sprzeciwiać naturalnemu porządkowi rzeczy, jak na przykład cudowne ocalenie wrzuconych do ognia młodzieńców (por. Dn 3, 22-24) lub dziewicze poczęcie i narodzenie Chrystusa.
Zwłaszcza ta ostatnia kategoria cudów narobiła w historii myśli ludzkiej nieco zamieszania. Otóż ideologowie doby oświecenia (zwłaszcza Jean-Jacques Rousseau), kpiąc z łatwowierności ludu chrześcijańskiego dowodzili, iż jest niedorzecznością intelektualną z jednej strony i religijnym bluźnierstwem z drugiej, przypisywać Bogu stworzenie natury oraz ustanowienie jej praw, a potem dowolne ich burzenie. Jeżeli zgodzimy się, iż Bóg działa przeciw naturze, to albo nie jest On twórcą jej niezmiennych praw i w konsekwencji coś takiego jak stworzona przez Niego natura nie istnieje, albo też jest On wewnętrznie sprzeczny, co poważnie narusza sensowność wiary.
Przygotowując się do tej wypowiedzi, jak zawsze kiedy spotykam się z trudnymi pytaniami, zajrzałem do dzieł św.Tomasza z Akwinu i znowu mój wielki współbrat przyszedł mi z pomocą. Znalazłem bowiem u niego nie tylko krytyczne rozwinięcie myśli augustyńskiej, ale także próbę odpowiedzi - i to z wyprzedzeniem czterech stuleci! - na zarzuty francuskich intelektualistów.
Otóż w jednym z artykułów swojej "Sumy teologii" św. Tomasz, wychodząc od Augustynowej definicji, rozwija swoją własną naukę na interesujący nas tutaj temat. Cud, według niego, to wydarzenie, które budzi podziw, ponieważ nie znamy jego przyczyn.
Należy jednak od razu wyłączyć z tej kategorii fakty, których przyczyny - choć zakryte dla przeciętnego człowieka - mogą być jednak poznane przez naukowców lub specjalistów.
Cudem jest jedynie takie wydarzenie, którego wyłącznym i absolutnym sprawcą jest Bóg.
Wielkość, niepowtarzalność lub niezwykłość cudu są cechami drugorzędnymi. Zaćmienie słońca, pomimo że budzi wielki podziw, a nawet lęk, nie jest dla Tomasza żadnym cudem, gdyż znane są, choć nie wszystkim, jego przyczyny. Natomiast uzdrowienie teściowej Apostoła Piotra z gorączki (zob. Mk 1, 30-31) jest cudem, choć to wydarzenie drobne, a nawet leżące w możliwościach rudymentarnej medycyny. Dlaczego? Bo jego autorem bezpośrednim i jedynym był Jezus Chrystus, a nie jakiekolwiek przyczyny naturalne.
Cud wcale też nie musi być niepowtarzalny: szereg ludzi zostało uzdrowionych przez cień przechodzącego Piotra (zob. Dz 5, 15).
Aby jakiś fakt można było nazwać cudem, musi on zachodzić w porządku natury, pomijając wszelkie jej możliwości. Dlatego też nie są, we właściwym tego słowa znaczeniu, cudami zjawiska takie, jak stworzenie świata czy usprawiedliwienie grzesznika, gdyż w tych przypadkach Bóg nie zastępuje żadnych naturalnych możliwości natury (fakty te bowiem są domeną łaski, a nie natury), lecz - jeśli można się tak wyrazić - od samego początku jest ich jedyną przyczyną. W takiej sytuacji należałoby raczej mówić nie tyle o cudach, co o tajemnicach wiary.
W omawianym przeze mnie fragmencie "Sumy", św. Tomasz mówi więc jedynie o cudach "supra naturam" (choć nazwa "cud" nie jest tu w pełni adekwatna) oraz o cudach "praeter naturam". Nic jednak nie wspomina o cudach z trzeciej kategorii: "contra naturam". Zresztą, na ile zdołałem się zorientować, w całej "Sumie" nie ma o nich mowy, choć we wcześniejszych swoich dziełach - zwłaszcza w "Quaestiones de potentia" (Kwestie o mocy Bożej)4 - dominikański teolog o nich wspomina. Wydaje mi się, iż być może wskazuje to na fakt unikania przez św. Tomasza tego sformułowania, którego niezręczność zauważał. Jednak nawet we wspomnianym fragmencie z "De potentia" św. Tomasz przedstawia cuda "contra naturam" w sposób bardzo szczególny. Za przykład takiego cudu uznał on wspomniany przez nas wcześniej epizod z Księgi Daniela. Otóż Bóg, ratując trzech młodzieńców przed płomieniami, nie zniszczył ani nie zanegował natury ognia, czyli spalania, o czym na własnej skórze mogli przekonać się nieszczęśni słudzy złego Nabuchodonozora, którzy nazbyt blisko podeszli do rozpalonego pieca. Jednak w stosunku do trzech wybrańców skutki kontaktu z ogniem zostały zniesione, więc w pewnym stopniu zanegowane. Bóg więc nie tyle zadziałał "wbrew naturze" ognia, ile zawiesił niejako jego działanie w stosunku do trzech skazańców. Widać więc wyraźnie, że dla św.Tomasza sformułowanie "contra naturam" w przypadku cudów ma jedynie charakter umowny: to my, ze względu na skutki cudu oraz z naszego punktu widzenia, postrzegamy je jako "przeciwne naturze", choć w swej istocie takie nie są. Ten rodzaj cudów stanowiłby więc raczej podzbiór kategorii cudów "praeter naturam".
Mam nadzieję, że nawet to króciutkie przedstawienie myśli św. Tomasza pokazuje, jak wiele może on nam powiedzieć o chrześcijańskim rozumieniu zjawisk, jakimi są cuda. Niestety, filozofowie doby oświecenia wyrzucili św.Tomasza wraz z całą scholastyką na śmietnik. A szkoda!
Szkoda, bo jego teologia cudu nic nie straciła ze swojej aktualności. Oto jedna ze współczesnych definicji cudu, zaproponowana przez francuskiego teologa, René Latourelle: "Cud jest to nadzwyczajne wydarzenie o charakterze religijnym, które w porządku kosmicznym (człowiek i świat) jest wyrazem specjalnego i bezinteresownego działania Boga mocy i miłości, który kieruje do ludzi znak, zwiastujący obecność w świecie Słowa zbawienia".5 Jeżeli uważnie ją przeanalizujemy, to odnajdziemy w niej wszystkie elementy, o jakich powiedzieliśmy wcześniej.
"Lekarstwo"
Miejsce w świecie? Sens życia? Cel? Znaczenie? Prawda czy złudzenie?
Myśli zmiksowane jak koktajl owocowy…
Brak odpowiedzi na pytania…
Wtedy pojawiasz się Ty…
Najpierw pukasz delikatnie
Na szczęście otworzyłam.
Wchodzisz ze swoimi słowami
Tak łagodnymi,
A jednocześnie uderzającymi…
W najgłębsze miejsca,
W te wrażliwe, najsłabsze punkty serca…
Twoja dobroć jest tak przerażająca, że płyną mi łzy…
Opatrujesz rany,
Przeganiasz lęki i złe myśli…
Nie chcę Cię wypuścić,
Więc zostajesz…
Ale gdy już wszystko się zagoi
Oddalasz się…
Abym miała szansę wykorzystać to, czego mnie nauczyłeś…
A gdy upadam
Podnosisz za każdym razem…
„Co powie Tata?”
Rozpacz! Dlaczego… dlaczego?! …ZAUFAJ… Znowu nie słuchasz modlitw?! Bezsens… …UWIERZ… Miłość odrzucana… taka… niepotrzebna! Po co w takim razie kazałeś nam kochać?! …KOCHAJ MIMO WSZYSTKO… Gdzie się podziałeś? Śpisz? Milczysz! Nie słuchasz! Jestes za trudny! Chowasz się! Zapominasz! Nie! Nie przychodź! …zaufaj Uwierz Kochaj Z nadzieją… Dziecko Moje! Skarbie Najdroższy! |